recenzja spektaklu "Na szkle malowane" Teatr Powszechny 1993
Gorące przyjęcie zgotowała publiczność zespołowi Teatru Powszechnego z Warszawy, który w minionej sobotę i niedzielę w gdyńskim Teatrze Muzycznym prezentował gościnnie przedstawienia słynnej przed lat śpiewogry Ernesta Brylla i Katarzyny Gartner - „Na szkle malowane".
Brawa w Teatrze Muzycznym rozlegały się długo, widzowie dziękowali artystom na stojąco. Ci zaś, jakby na to przygotowani, pozostali jeszcze na scenie i powtórzyli parę przebojowych „numerów". Ta owacja zaskoczyła zarówno wybrednych widzów, jak i samych organizatorów. Najnowsza wersja „Na szkle malowane" miała swoją premierę w lipcu 1993 roku. Skrzętnie i bardzo życzliwie została odnotowana zarówno przez codzienną jak i specjalistyczną prasę. Głośno było też w trakcie przygotowywania tej inscenizacji. Dokonała jej bowiem Krystyna Janda, debiutująca w roli reżysera. Teraz Janda ma już kolejne reżyserskie plany, dotyczące i teatru, i filmu, z czego wniosek, że debiut się udał.
W gronie twórców i wykonawców mnóstwo znanych nazwisk - od scenografa Macieja Preyera i Edwarda Kłosińskiego, wybitnego filmowego operatora (prywatnie męża Krystyny Jandy), który „wyreżyserował" światło, po aktorów - Emiliana Kamińskiego grającego Janosika, Rafała Królikowskiego w roli Zbójnika Domyślnego, Beatę Ścibakównę (Lisawa), Darię Trafankowską (Śmierć) oraz Krystynę Jandę i Dorotę Stalińska, czyli Anioła i Diabła.
Stalińska jako Diabeł wprost szaleje na scenie, imponując dynamiką, świetną kondycją i ekwilibrystycznymi niemal umiejętnościami. Sceny zawierające diabelsko-anielskie sprzeczki i utarczki zapewne należą do lepszych w tym przedstawieniu.
Śpiewogra napisana na zamówienie Teatru Muzycznego we Wrocławiu i tam, w marcu 1970 roku po raz pierwszy zrealizowana, wystawiana kiedyś chętnie na scenach muzycznych i dramatycznych (również w Teatrze „Wybrzeże" i w Teatrze Muzycznym w Gdyni) niesłusznie chyba została zapomniana. Choć od czasu jej powstania i epoki „późnego Gomułki" wiele się w naszym życiu zmieniło, nie zestarzały się ani muzyka, ani libretto, które przecież jest uroczą stylizacją Harnasiowej legendy, z jej ludowym, góralskim humorem i swoistą, naiwną filozofią. Śpiewogra Brylla i Gartner zawiera wiele melodyjnych piosenek, typowych przebojów, które zresztą chętnie włączali do swego repertuaru znakomici artyści naszej estrady - od Niemena po Skaldów.
Dla tych dwóch walorów swojskiego, literacko udanego tekstu i doskonałej muzyki – na pewno warto sięgnąć po ten kolorowy, trochę cepeliowski musical. Ale on aż się prosi o dużą scenę, liczny zespół wykonawców, pomysł inscenizacyjny. W spektaklu, który zobaczyliśmy,pomysłu chyba brakowało; rozmachu, mimo zbójnickich hołubców i wywijania ciupagami,też nie było. Na dużej gdyńskiej scenie objawiło się to wyraźnie. Samo wykonanie także sporo pozostawiało do życzenia. A jednak widzowie byli usatysfakcjonowani. Czy po raz kolejny zadziałała magia gwiazd, czy może odezwała się tęsknota za prawdziwymi przebojami, i to na swojską nutę?
Anna J.