recenzja spektaklu "Na szkle malowane"
W dniu premiery śpiewogry Ernesta Brylla i Katarzyny Gartner „Na szkle malowane", w Teatrze Powszechnym witała widzów zakopiańska kapela, a urodziwa góralka częstowała wszystkich oscypkami. Publiczność, oglądająca w hallu wystawę góralskiego malarstwa na szkle, już za chwilę miała się znaleźć w takim właśnie, malowanym żywymi barwami świecie.
Do gospody przybywają zwyczajni, współcześni górale. W podmuchach śnieżnej zawieruchy wtacza się ogromny biały niedźwiedź, z jakim tradycyjnie fotografują się cepry w Zakopanem. Ze zwałów futra wyłania się Opowiadacz — Sylwester Maciejewski. Za nim zjawiają się dziewczyny—dumna Swoja, rozpłakana Czarna i wesoła — po miejsku w szpilkach i leginsach, ale w góralskim gorseciku — Sława. Trzej Żandarmi to milicjanci i gajowy w mundurowych kurtkach na spodnie z parzenicami a „Zbójnicy" — początkowo zwykłe chłopaki w swetrach. Wszyscy bawią się", tańczą; śpiewają, opowiadają, aż z tego gadania, śpiewania, wspominania sławnych zbójników rodzi się akcja. Ożywa legenda Janosika, co zabierał bogatym a dawał biednym i którego kule się nie imały. On sam, młody, promienny i dumny, zjawia się w blasku błyskawicy. Znakomita to rola Emiliana Kamińskiego.
Ciężkim narodzinom Janosika towarzyszy Anioł i Diabeł — i one także są członkami góralskiej społeczności. Imponującą Diablica - Dorota Stalińska - od razu rusza w tany i wyczynia, takie harce, że oczu od niej oderwać nie możną. Anioł — Krystyna Janda — w wiejskiej chuścinie, z jasełkowymi skrzydełkami, i kulawy, ale „sucha nóżka" złotem pomalowana. I jest jeszcze jedna tajemnicza dziewczyna, szarosrebrna, cały czas szyje coś, plecami odwrócona — ona pokaże twarz dopiero w trzecim akcie, kiedy stanie nad Janosikiem z kosą w ręku.
Cała śpiewogra to opowieść w trzech aktach o narodzinach, miłości i śmierci najsławniejszego ze zbójników. Miłości tu najwięcej, bo zakochał się Janosik w dumnej dziewczynie — urzekająca w tej roli Justyna Sieńczyłło — wyczerpał dla niej Morskie Oko przetakiem, wyrzeźbił w Giewoncie profil jej ojca, a zbrzydził ją sobie dopiero wtedy, gdy mu zakazała zbójowania. Zamęczony przez „panów" gdzieś w wiedeńskich kazamatach - wspominany znów powraca, by zatańczyć zbójnickiego. Jest "bowiem nieśmiertelnym mitem”
Trudno opisać urok tego widowiska, gdzie legenda miesza się ze zwyczajnością, czasy dawne z dzisiejszymi, a wszystko w rytmie urzekających tańców, cudnego śpiewania, w migotaniu kwiecistych spódnic, gorsetów, portek z parzenicami. Z otwartymi gębami podziwiała premierowa publiczność zbójnickie' hołubce," podskoki, wyskoki z ciupagami," w których Diablica-Stalińska ani na krok nie ustępowała chłopakom, a aktorzy dramatyczni — tancerzom zakopiańskiego zespołu „Krywań". Nikt też nie stracił kontenansu, gdy w rozgrywanej w ciszy scenie śmierci Janosika zawiodła nowa aparatura nagłaśniająca i długo brzęczał uprzykrzony buczek. Publiczność po prostu nie chciała wyjść z teatru, szły więc bisy śpiewane i tańczone, aż Sylwester Maciejewski zakrzyknął gromko: Koniec! I to jednak nie pomogło, śpiewali więc jeszcze i tańczyli, aż się Janosikowa ciupaga połamała.
Irena Maśuńska
7.07.1993
Express Wieczorny