Dorota StalińskaPrasalata 90 - te

Czasem bywam kucharką

 
Nasze aktorskie kariery wciąż są związane z prestiżem i nie stają się sukcesem finansowym

 

Kiedy artyści spotykają się, mówią tylko o pieniądzach - powiedział przed laty znako­mity aktor i reżyser Orson Welles. Jeszcze niedawno taka opinia wstrząsnęłaby nami. A dzisiaj?

Ponieważ w Polsce artyści nigdy za dobrze nie zarabiali, odwrócono sytuację i wpojono nam, że mówie­nie o pieniądzach jest nieładne. Od lat prowadzę samodzielną działal­ność teatralną, więc silą rzeczy o pieniądzach zawsze musiałam mówić. Ale przez 20 lat za moje wielkie role i nagrody, nie uzbiera­łam żadnych pieniędzy... A jeśli trak­tujemy aktorstwo poważnie, to mu­simy się z tego również utrzymać. Dzisiaj wszystko się zmieniło, syste­my wartości się poplątały, a my cią­gle sobie zarzucamy, że ktoś robi coś dla pieniędzy. U nas zawsze mówiło się o komercji w pejoratyw­nym znaczeniu. Kino było albo ar­tystyczne i niekoniecznie komuś potrzebne, albo - jak ludzie do nie­go walili i film przyniósł dochód - nazywane pogardliwie komercją. Na świecie od dawna sztuka to biz­nes, a bycie utalentowanym pocią­ga za sobą sukcesy finansowe. Na­sze kariery wciąż są prestiżowe. Ale ponieważ wkroczyliśmy w system wolnorynkowy, sztuka zaczęła być towarem. Ponieważ państwo prze­stało łożyć na sztukę, te środki trze­ba skądś pozyskać. Zresztą na świe­cie nie ma żadnego wydarzenia kulturalnego, które nie zaczynało­by się od szukania pieniędzy, czyli sponsorów.

Swoim najnowszym mono­dramem "Zgaga" narobiła pani dużo szumu. Tyle że mniej roz­mawiano o pani kunszcie ak­torskim i o sztuce, a głównie o pieniądzach i reklamach obecnych na scenie.

Recenzenci, którzy postawili mi z tego zarzut, więcej zrobili dobrego dla przedstawienia niż złego. Nagła­śniając sponsorów, znakomicie wy­pełnili moje wobec nich zobowiąza­nia. I dobrze, niech się sponsorzy cieszą. Przecież ci ludzie zamiast włożyć pieniądze w gwoździe, czy swoje wczasy na Hawajach, dali je na kulturę. I trzeba być wobec nich uczciwym, a nie wziąć pieniądze, a logo wpisać pod obwolutę.

Z najnowszych badań wyni­ka, że nie kochamy reklam. Początkowo zachłystywali­śmy się nimi, gdyż były rodza­jem pomostu między naszą zgrzebną rzeczywistością a atrybutami Zachodu, takimi jak coca-cola i papierosy Marlboro. Dzisiaj protestujemy przeciwko ich nadmiarowi, szczególnie w teatrze.

"Zgaga" jest tragifarsą, przymru­żeniem oka do naszej rzeczywisto­ści. Pierwszy akt odbywa się w cza­sie pokazu kulinarnego. Świado­mie łamię tu konwencję teatru. Chciałam, żeby widz zapomniał, gdzie jest i poczuł się właśnie jak na pokazie kulinarnym. Dlatego na scenie gotuję i nie używam sztucz­nych produktów.

Nie uważa pani jednak, że choć łamanie konwencji jest w wielu przypadkach moto­rem w sztuce, to istnieją jednak pewne granice? Wyobraźmy sobie "Kartotekę" Różewicza z łóżkiem na środku pokoju, nad nim napis "Ikea", bohatera w piżamie z Wólczanki itd...

Jeden z recenzentów zrobił na­wet listę takich potencjalnych re­klam, poczynając od "Makbeta" i proszków do prania. Moja sztuka nie jest ani "Makbetem", ani "Hamle­tem". A że udało mi się pozyskać do tego sponsorów, takich jak Zepter, to fantastycznie. Oni po prostu roz­wiązali pewien poważny problem: jak w czasie pierwszego aktu ugoto­wać obiad. Mięso musi być dogotowane, placek musi być usmażony, bo widzowie to potem jedzą. Zanim do tego doszło, przez pół roku po­szukiwałam sponsorów. Rozesłałam górę listów intencyjnych. Sponsoring w tej sztuce jest głównie barte­rowy, a nie gotówkowy. Recenzje, które czynią mi z tego zarzut, wywo­łują mój uśmiech, bo przecież jedy­nym prawdziwym recenzentem są widzowie. A "Zgaga" jest grana przy pełnych salach i przedstawienia kończą się owacją na stojąco. Nie jest dziś łatwo poderwać ludzi. Zainteresowanie jest ogromne, za chwilę ruszam w Polskę z tą sztuką.

Jest pani mistrzynią mono­dramów. Przed laty zwycięży­ła pani w trzech kolejnych Fe­stiwalach   Jednego  Aktora w Toruniu. "Żmiję" widzowie obejrzeli na 2,5 tyś. spektakli. Czy dzisiaj możliwe jest po­wtórzenie tego rekordu?

Nie sądzę. Wtedy poza teatrami grało się w domach kultury, klu­bach rolnika, klubach studenckich. Dawno już nie grałam dla studen­tów. Od czasu do czasu ktoś z nich zadzwoni z prośbą o recital, ale za strzegą, że chodzi o tani występ, bo klub nie ma pieniędzy. Domów kul­tury prawie już nie ma. Poza tym kiedyś cały "teatr" mieścił się w wa­lizce - jeden kostium i jeden rekwi­zyt. Zaczynałam tuż po studiach ja­ko bardzo młoda osoba.  Miałam po­czucie misji. Chciałam- przekonać tych ludzi, z których większość po raz pierwszy w życiu widziała na ży­wo aktora, że nie stracili czasu. Tym, którzy po mnie przyjdą, będzie ła­twiej, myślałam. Przecierałam szlaki.

Co się stało z pani misją?

Jak to co? Spełniłam ją. Dużo osób jeździło potem z przedstawie­niami po całej Polsce tym już prze­tartym przeze mnie szlakiem. Z cza­sem robiłam coraz większe przed­stawienia. "Zgaga", jako dwuaktowy, pełnowymiarowy spektakl, jest ukoronowaniem 20 lat moich doświad­czeń. Poza tym ludzie dzisiaj w ogó­le mniej chodzą do teatru. W lipcu, kiedy zaryzykowałam granie przed­stawienia, okazało się, że jestem je­dyną osobą występującą w Warsza­wie. Na świecie właśnie latem moż­na zobaczyć największe musicale i największe sztuki. Tam ludzie wy­kupują bilety na kilka miesięcy przód, po to przyjeżdżają nawet na wakacje do Londynu czy Nowego Jorku. Kiedy wysłałam faksy do pol­skich biur podróży, odezwało się jedno. Może wezmą parę biletów dla siebie, napisali. Bo jeżeli chodzi o ich program, nie są zainteresowa­ni żadnym teatrem...

Oprócz tego, że pisze pani sztuki, że je reżyserują "produ­kuje", jest pani również poet­ką. Jeden ze swoich wierszy poświęciła pani widzom, ale myślę, że duża ich grupa może się poczuć nim urażona:

"Bo­że, mój Boże

gdzie nam żyć
i tworzyć przyszło

i co grać
mamy dla tego siana

co z bu­tów na salony wyszło...

Pozwól nam, Panie,

ocalić ma­rzenia

pod haftowaną nadzieją poduszką

i miej w opiece nas wszystkich

którzy nie potrafimy
handlować pietruszką..."

Ktoś, kto bierze to do siebie, może się po­czuć dotknięty. Ale trudno, to jest moja ocena tych czasów. Ci, któ­rym teatr jest potrzebny, często nie mają pieniędzy na bilety, a dla tych, którzy nie zważają, czy bilet kosztu­je milion, czy dwa, również nie jest ważne, na co jest ten bilet... Im czę­sto w ogóle teatr nie jest potrzebny. Nasze społeczeństwo się zmienia. Klasa średnia, która na świecie sta­nowi trzon widowni, zaczyna się dopiero kształtować.

Pracuje pani nad scenariu­szem. O czym pani w nim opowiada?

Chciałabym napisać scenariusz, ponieważ tęsknię do kina. Szkodami uciekających lat, a moi koledzy jakoś nie mają dla mnie pomysłu. Proponowane mi role są powtórka­mi tego, co już kiedyś zrobiłam. Nie lubię się powielać, poza tym jestem już inną osobą. Myślałam, że scena­riusz napiszę podczas wakacji, ale tak umęczyła mnie moja "Zgaga" i przygotowania do trasy wyjazdo­wej, że odłożyłam to na później. Sce­nariusz ma być antidotum na to, co się dzieje w kinie - na przemoc, strzelaninę. Co prawda, Janusz Gło­wacki twierdzi, że dzisiaj nie da się zrobić filmu bez krwi i przemocy, ale ja w to nie wierzę. Strzelać prze­cież można z pistoletu dla dzieci. Ciągnie mnie do komedii. Kiedyś sprawiało mi przyjemność, że mam taką władzę nad ludźmi, że potrafię ich zmusić do płaczu, dziś cieszy mnie zmuszanie do śmiechu. Swe­go czasu byłam świadkiem, jak po spektaklu starsza pani mówiła do swojej koleżanki, ocierając łzy: "Nie wiedziałam, że ta Stalińska ma takie tragiczne życie..." A ja tylko zaśpie­wałam parę smutnych piosenek.

Ma pani rzadką u gwiazd umiejętność patrzenia na sie­bie z dystansem. Powiedziała pani kiedyś, że gdy obserwu­je siebie z boku; kona ze śmiechu.

Czasem zachowuję się jak zwy­kła kucharka, banalna jak każda ba­ba, co to się zakocha, gdzieś zapa­trzy. Na szczęście nadmiar zajęć rzadko pozwala mi na taki luksus. W tej chwili jestem zajęta "Zgagą".  A poza tym mam przecież dom, mu­szę ugotować obiad, odrobić lekcje z dzieckiem, zaopiekować się zwie­rzyńcem - a są to dwa koty, pies i rybki. Syn jest w ważnym okresie życia - ma 7 lat i chodzi do drugiej klasy.

 
Rozmawiała: Aleksandra Szarłat
Sztandar/  4-6 października 1996