Wolność polega na tym, żeby znajdować przyjemność w tym, co ludzie nazywać zwykli obowiązkiem.
Przyzwyczaiła pani publiczność do wizerunku szałowej blondynki, kobiety-wampa i nagle pojawia się na scenie rudowłosa kobieta, pełna ciepła i wdzięku. Co skłoniło panią do stworzenia zupełnie nowego image?
Potrzeba zmian tkwi we mnie od dawna. Poszukiwałam innego wizerunku, między innymi dla potrzeb nowej sztuki. Całe życie byłam blondynką i marzyłam, żeby mieć rude włosy jak moja siostra, której bardzo tego zazdrościłam. Przez wiele lat nie miałam odwagi zmienić koloru włosów, ponieważ wmawiano mi, że mam ostre rysy, a rudy jeszcze je wyostrzy i na dodatek postarzy mnie. Na przekór tym sugestiom zrobiłam się na rudo i znalazłam w tym względzie coś nowego, fajnego i bardzo mnie to cieszy. Żałuję, że nie wpadłam wcześniej na, że wystarczy zmienić kolor włosów, aby ludzie inaczej mnie postrzegali. Jestem zodiakalnym bliźniakiem i wszelka dwoistość nie jest obca mojej naturze. Być może dlatego mam takie okresy w swoim życiu, że lubię ubierać się na sportowo, wygodnie, a potem chcę być kobietą elegancką i chętnie noszę kostiumy. A mówiąc pół żartem, pół serio... Mój syn Paweł, podobnie jak ja, jest wielkim estetą i kiedyś obiecałam mu, że będę młoda do późnej starości. Dla niego staram się dobrze wyglądać.
Mówi pani z wielką miłością o synu, który zupełnie odmienił pani życie. Przed urodzeniem dziecka chętnie uczestniczyła pani w przyjęciach, bankietach i zabawach do samego rana. Potem wymknęła się pani z Warszawy, poświęcając swój czas dziecku i pracy. Nie tęskni pani za wolnością bez żadnych ograniczeń?
Myślę, że dziecko zawsze nas zmienia, ale nadal czuję się osobą wolną i nie umiem ani siebie, ani dziecka do niczego zmusić. Wolność polega na tym, żeby znajdować przyjemność w tym, co ludzie zwykli nazywać obowiązkiem. Dawniej biegałam wieczorem na przyjęcia i bawi tam się fantastycznie, a w tej chwili większą przyjemność sprawia mi to, że mogę z synem pobyć w domu. Od chwili urodzenia Pawia są w moim życiu dwie najważniejsze sprawy - mój syn i mój zawód, okresowo przemiennie. Kiedy przygotowuję premierę, to moja praca wychodzi na plan pierwszy i Paweł wie, że jest to taki okres, kiedy mam mniej czasu dla domu. Po premierze relacje te zmieniają się na korzyść domu. Zawsze podkreślałam, że dziecko nie musi wbić nas w tzw. gary i w beznadziejną codzienność. Wszystko zależy od dobrej organizacji i od stosunku do obowiązków domowych. Gotowanie też nie musi być przykrym obowiązkiem, tylko jakimś rodzajem radości.
Jest pani po premierze sztuki pt. „Zgaga, czyli tragiczne skutki poplątania jedzenia z miłością" opartej na powieści Nory Ephron. Wywołała ona pewne poruszenie, ponieważ jej forma odbiega od przyjętej w teatrze konwencji. Przez dwie i pół godziny pichci pani na scenie, zaprasza do degustacji widownię. Czy w życiu prywatnym również lubi pani gotować?
Generalnie nie, ale bardzo lubię przygotowywać coś z niczego i była to moja specjalność przez te wszystkie lata. Niektóre z moich przepisów wykorzystuję w Zgadze. Na przykład jajecznica z 4 jaj dla 8 osób. Częstuję widzów i wszyscy się nią zajadają. Myślę, że mogłabym na każde przedstawienie przyrządzać inną jajecznicę. Przygotowuję różne odmiany jajecznic w zależności od pory roku i zawartości lodówki. Uwielbiam jajecznicę z orzechami, z pasztetem, z pomidorami czy ze znakomitymi kurkami. Pomyślałam nawet, że mogłabym wydać książkę kucharską ze swoimi przypisami, np. ciasteczka orzechowe bez orzechów. Bawię się w kuchni kombinując, co z czym da się połączyć i co z tego wyniknie. Te potrawy, które okazują się pyszne, zostawiam w swoim jadłospisie. Już w ogóle nie uznaję kalafiora z wody, przygotowuję kalafior prażony.
Czy inspiracje do eksperymentowania cierpię pani z licznych podróży po świecie, czy może szuka pani smaków z dzieciństwa?
Pochodzę z domu, w którym uważało się, że kobieta opuszczając rodzinne gniazdo powinna umieć gotować. Było nas czworo w domu i musieliśmy mamę odciążać. Pamiętam, że jak miałam 8 lat, ugotowałam obiad dla całej rodziny i był on smaczny. Do dzisiejszego dnia przechowuję przepisy mamy i babci. Każdy z nas wynosi ze swojego domu jakieś smaki i tęskni za nimi. Na przykład nie wyobrażam sobie zupy grzybowej inaczej niż z pęczakiem, a jeśli tort-to musi być ananasowo-bezowy. Co do podróży, to rzeczywiście podróżowałam bardzo dużo po świecie, nadal podróżuję po Polsce, ale na ogół nie przenoszę poznanych potraw do swojej kuchni. Rzadko fascynuje mnie jakiś smak na tyle, żeby poprosić o przepis. Zdarzyło się tak jedynie w słupskiej restauracji, gdzie uprosiłam kucharza, żeby sprzedał mi przepis na zupę orzechową. Teraz znajduje się ona w moim jadłospisie i znajomi bardzo ją chwalą. Staram się, żeby to biesiadowanie było wspólną radością. Największą inspiracją są przyjaciele. Kiedy nieoczekiwanie wpadną do mnie na kolację, zaraz szybciutko coś przygotowuję. Jeśli mam pieczarki, to robię je raz dwa w śmietanie lub paróweczki z serem i pomidorami. Jedzenie sprawia mi przyjemność wtedy, gdy jest sposobem na spędzenie czasu z miłymi ludźmi. Jestem joginką i do jedzenia mam taki stosunek, że człowiek powinien jeść wtedy, gdy jest głodny i tyle, aby zaspokoić głód. Nigdy nie napawałam się jedzeniem, całe życie jem za szybko, co jest wynikiem braku czasu. Moje zacięcie kulinarne wykorzystuję, kiedy robię wielkie przyjęcie urodzinowe dla syna (a przy okazji i swoje). Jest to największe garden party w Warszawie.
Jakie wystrzałowe potrawy serwuje pani wtedy swoim gościom?
Staram się wymyślić coś pysznego, ale niekoniecznie wystrzałowego, bo przygotowanie czegoś szczególnego dla kilkudziesięciu osób byłoby bardzo trudne. Są to albo befsztyki z grilla, które moczę tydzień wcześniej, przyprawiam, żeby rozpływały się w ustach, albo risotto z indyka bądź coś takiego, co wszystkim sprawi ogromną radość, l obowiązkowo wtedy przygotowuję tort ananasowo-bezowy.
Urodziny najwspanialsze pod słońcem dla syna, piękny wygląd dla syna. Czy nie ma innych mężczyzn w pani życiu?
Rozumiem, że interesuje panią temat mężczyzn w moim życiu, ale w tej chwili syn jest jedynym mężczyzną. Ciągle szukam swojej drugiej połowy. Sprawą zasadniczą dla mnie nie jest poszukiwanie szczęścia, lecz znajdowanie szczęścia w poszukiwaniu.
Całe pani życie to poszukiwania. Jako pierwsza odważyła się pani odejść z teatru, zostawić etat, ustabilizowane życie zawodowe. Co skłoniło panią do zostawienia może niezbyt dużych, ale comiesięcznych zarobków w teatrze?
W tamtych czasach to nie były wcale małe pieniądze. Pamiętam, że zaraz po studiach zarabiałam tyle, że mogłam z pensji kupić dwie pary butów na zimę z dobrej cielęcej skóry, zrobionych na zamówienie, a teraz nie wiem, czy aktorka zaczynająca pracę mogłaby choć kupić sobie czółenka. Jeśli chodzi o decyzję opuszczenia teatru, to nie była ona trudna. Byłam już wtedy laureatką trzech nagród na festiwalach jednego aktora i grałam monodram w Polsce. Miałam swój teatr w „walizce" i ta forma pracy bardzo mi odpowiadała. Zarabiałam dodatkowo całkiem niezłe pieniądze i czułam się twórczo niezależna. Na podjęcie tej decyzji nałożyła się też tragiczna śmierć mojej mamy. Wkrótce potem przyszła propozycja głównej roli w filie „Bez miłości" i ojciec namówił mnie, żebym w imię pamięci mamy, która nie doczekała tego momentu, przyjęła tę propozycję. Wsiąkłam więc na jakiś czas w film, zaczęłam grać jedną główną rolę za drugą i kiedy wróciłam do teatru, pomyślałam sobie, że za bardzo przyzwyczaiłam się do efektywnej, szybkiej pracy. Zaczął mnie męczyć czas przeciekający przez palce, to oczekiwanie na przerwę, na herbatę z pączkiem, zbyt długie bezowocne próby. Nałożyły się na to jeszcze sprawy często źle pojętej demokracji. Powstawały wtedy w teatrze różne konflikty, a ja nie umiem pracować w takiej atmosferze. Poszłam więc swoją drogą i trwa to już prawie dwadzieścia lat.
Nie tylko gra pani w monodramach, ale jest pani producentem, scenografem, reżyserem, a bywa, że sprzątaczką i krawcową.
Od piętnastu lat marzę o tym, aby mieć sztab ludzi, którzy będą zajmowali się stroną organizacyjną. Podejmowałam takie próby. Po czym miesiąc mijał i nic ze zleconych spraw nie było załatwione. Miałam więc miesiąc mniej i musiałam dwa razy intensywniej pracować. Jak sama organizuję, to wiem, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Przyznaję, że przez ostatnie trzy miesiące pracowałam niemal od świtu do świtu, śpiąc po trzy godziny. A tydzień przed premierą siedziałam załamana i chciałam wszystko odwołać.Ale podjęłam ryzyko i udało się. Reakcje publiczności przeszły moje oczekiwania.
Zaczęły się wakacje, okres wypoczynku. Czy dla pani również?
Ponieważ w wakacje prawie wszystkie teatry są zamknięte, postanowiłam zostać i grać dla osób,które tak licznie odwiedzają Warszawę w tym czasie. Sztuka jest lekka, dająca odprężenie, więc myślę, że świetnie nadaje się na sezon letni. Miesiąc chcę spędzić razem z synem. Wyjedziemy do ukochanego miejsca odpoczynku jeszcze z mojego dzieciństwa, czyli Wdzygi koło Kościerzyna. Będziemy łowić ryby, pływać, zbierać grzyby, jeździć na rowerach do lasu i obowiązkowo zajadać się niezastąpionym letnim daniem, jakim jest biały ser z pomidorami, ogórkiem i śmietaną oraz bananami z grilla.
rozmawiała
MARYLA CUDZEWICZ-BEDNARCZYK