Dorota StalińskaPrasalata 70 - te

Monodram to jej specjalność

 

Co decyduje o tym, że młody aktor podejmuje ryzyko przygotowania monodramu, skoro nie jest on objęty reper­tuarem teatru? Odpowiedzi na to pytanie postanowiłam po­szukać w rozmowie z DOROTĄ STALIŃSKA. Wszak: to właśnie ta forma przyniosła jej popularność i uznanie. A sympatię publiczności potwierdziły nagrody przyznane ak­torce za monodramy „Tabu" i „Żmija" na toruńskich fes­tiwalach jednego aktora.  

Dziś wytworzyła się taka atmosfera w teatrze - mówi Dorota Stalińska, że aktorzy: nie czują się odpowiedzialni za wartość przedstawienia. Jedyną osobą odpowiedzialną za całość jest reżyser; aktor na ogół dba tylko o swoją rolę. W monodramie odpowia­dam za wszystko, z czego składa się spektakl: począwszy od wyboru tematu i zaadaptowania tekstu.... Przy tym monodram daje aktorowi możliwość wszechstronnego pokazania siebie i sprawdzenia swego warsztatu trze­ba swoim ciałem, gestem, gło­sem bez pomocy rekwizytów, światła, dekoracji przedstawić nie tylko postać, ale i zbudo­wać dramaturgię, stworzyć obraz sceniczny.

Pierwsze trzy sezony na scenie są dla młodego aktora okresem bilansowania doś­wiadczeń, oceny pierwszych ról: jak będą procentować w przyszłości? Jakie miejsce wśród tych doświadczeń zajmują monodramy?

Startując w zawodzie nie potrafimy określić siebie w spektaklu, ocenić własnej gry, przewidzieć reakcję publiczności, na gest, na intonację, itd. Brak doświadczenia można zastąpić wówczas jedynie, intuicją. A właśnie monodram uczy stałej samokontroli na scenie, uczy oceniać jakość jasnej gry oczami widza.

Nie jest pani jedyną aktorką w Teatrze na Woli występującą w monodramach. Z sukcesem przygotowują monodramy Andrzej Golejewski i Krzysztof Kołbasiuk.

Czy można wyciągnąć wniosek, że w tym teatrze panuje przy­chylna atmosfera dla artysty­cznych inicjatyw młodych aktorów?

Nie znam innych teatrów, więc nie potrafię ocenić czy w naszym teatrze jest atmosfera lepsza. Ale jest w nim wię­cej aktorów, którzy, są kole­gami jednego roku PWST. A wśród nich są tacy, którzy czują potrzebę robienia czegoś na swój rachunek i którzy sobie w tym nawzajem poma­gają. Myślę, że dyrektor i ko­ledzy, którzy widzieli nasze monodramy nabrali szacunku do tego, co robimy. To jest bardzo sympatyczne, że nie traktują naszej dodatkowej pracy jak chałtury. Tym bar­dziej, że w samym środowis­ku artystycznym monodram, wymagający przecież tyle wy­siłku, jest formą, raczej niedocenianą.

Gdzie można obejrzeć wasze monodramy?

W zasadzie nie ma w Warszawie żadnej sali, w której prezentowane byłyby monodramy. Teatry są w ogó­le nie zainteresowane przedstawieniami nie objętymi ich repertuarem. W „Starej Pro­chowni” odbywają się, raz do roku przeglądy laureatów to­ruńskich, ale jest to impreza okazjonalna, jednorazowa mi­mo, że ściąga tłumy wdzięcz­nych widzów. Czasem występuję w warszawskich domach kultury, grałam w Muzeum Etnograficznym. Występuję tam gdzie zostaję zaproszona. I choć sama nie zorganizowałam sobie żadnego spektaklu, od stycznia „Żmiję" zagrałam 80 razy. Głównie jeżdżę w teren, co ma dodatkowy atut, uczy hartu ducha. Przy tym wyjazdy dają wiele satysfakcji. Na monodramy, jest olbrzymie zapotrzebowanie w miasteczkach. I na wsiach. Często spotykam tam widzów, którzy po raz pierwszy kontaktują się z „żywym teatrem" – małym, bo małym, ale przecież teatrem. Ich wdzięczność, jaką manifestują po przedstawieniu, rozmowy z nimi prze­konują mnie, że nie błądzę, że pracuję nie tylko dla własnej satysfakcji…

 

Monodram to jej specjalność
Trybuna
18.10.1979
Rozmawiała: Ewa Kielak