DOROTA WYŻYŃSKA: Ciekawostką spektaklu będzie specjalny pokaz kulinarny w Pani wykonaniu. Co Pani przyrządzi?
DOROTA STALIŃSKA: Wołowinę w jarzynach, zupę cebulową z winem, szwajcarskie placki ziemniaczane i puree, które jest znakomite na chandrę. Chciałabym, żeby widzów pomęczył zapach fantastycznie upieczonej wołowiny.
Niełatwo gotować i grać jednocześnie?
Trzeba tak wpasować czynności kulinarne w tekst sztuki, żeby wykonać je w odpowiedniej chwili. Tu zamieszać jarzyny, tu zalać winem zupę. Placek musi się zarumienić z obu stron, żebym mogła go efektownie podrzucać. Ale na razie nie mam jeszcze na scenie kuchenki i nie wiem, ile czasu potrzeba, żeby to wszystko się ugotowało. Jak zrobić, żebym się nie ochlapała tłuszczem, żeby mi się coś nie wylało. Na szczęście dzięki garnkom Zeptera będę gotować bez wody i tłuszczu. W przerwie nastąpi degustacja. Marzyłam, by uraczyć publiczność tym, co sama ugotuję, ale to po prostu niemożliwe. Będzie za to szampan Dorato fundowany przez firmę Ambra i poczęstunek od Lot Cathering.
Po tym wprowadzeniu domyślam się, że Pani też lubi gotować.
Czy ja wiem. Dobrze gotuję, bo urodziłam się w takiej rodzinie, gdzie uważało się za normalne, że kobieta musi gotować. Mam mało czasu na gotowanie, więc wyspecjalizowałam się w potrawach prostych i szybkich. Moja specjalność to kruche ciasto z konfiturami - zawsze wychodzi, kalafior a la pieczarki, który smakuje jak pieczarki, oraz jajecznica z czterech jaj dla ośmiu osób, tudzież tort ananasowo-bezowy.
Z etatu w teatrze zrezygnowała Pani w 1980 r. na rzecz „teatru w walizce" - tak Pani określa swoje autorskie przedstawienia. Jest Pani nie tylko reżyserką, scenografką, odtwórczynią swoich przedstawień, ale też producentem. Co znaczy - w warunkach polskich - być producentem przedstawienia?
To znaczy pracować od 5. rano do 4. nad ranem i wyglądać tak, jak ja wyglądam, proszę spojrzeć na moje sińce pod oczami. Tekstu sztuki nauczyłam się, opowiadając go kilkadziesiąt razy potencjalnym sponsorom. Niełatwo było znaleźć sponsorów. Kilka wielkich firm uważa, że widz teatralny nie jest wart, by w niego inwestować. Nie jest to ten klient, który ich interesuje. Dla niego nie warto trudzić się reklamą luksusowych produktów. Na szczęście są jeszcze ludzie, którzy lubią teatr i nie uważają widza za wariata, który w teatrze trwoni czas.
Była Pani jurorką na zakończonym niedawno Festiwalu Teatrów Jednego Aktora w Toruniu.
Dyskutowaliśmy w Toruniu, czy nie powinien to być ostatni taki festiwal. (...) Na tegorocznym festiwalu dominowały monodramy, które były firmowane przez teatr. Dawniej było odwrotnie. Bo trzeba rozróżnić monodram od teatru jednego aktora. W monodramie występuje jeden aktor, ale udział w przygotowaniu spektaklu może mieć wiele innych osób. Teatr jednego aktora tworzy jeden człowiek. Mój teatr to właśnie teatr jednego aktora.
Rozmawiała DOROTA WYŻYŃSKA
Gazeta Wyborcza 1999