Dorota StalińskaPrasalata 90 - te

Samotna przed pełną widownią

Gasną światła, publiczność czeka, pianista coś przygrywa, żeby ludzie za bardzo się nie denerwowali, publiczność czeka, pianista już sam zdenerwowany dalej przygrywa i nagle wpada Dorota Stalińska rozpoczynając „Próbę". Czy to próba, czy przedstawienie - do końca nie wiadomo.

Dorota Stalińska gra siebie. Jednocześnie opowiada o samotności artysty otoczonego masą drobnych, codziennych problemów i wielkich niecodziennych marzeń. Wszystko podane lekko i na wesoło, ą przecież ktoś, kto na scenie swojego życia jest sam z banalnymi problemami i niezwykłymi marzeniami o „cud-Ameryce", łatwo mógłby popaść w łzawy ton.

Zatarcie różnicy między sceną i życiem, między przedstawieniem i rzeczywistością - to zresztą równie banalny pomysł, jak banalne bywa życie. Ale Stalińska potrafi przez dwie godziny bawić tym banałem publiczność, choć niełatwo zagrać siebie, kiedy gapi się na człowieka wypełniona po brzegi widownia.

Telefon dzwoni - ludzie podsłuchują. Trzeba się przebrać do następnej piosenki - podglądają... mimo iż aktorka prosi, aby się odwrócili. I śmieją się, kiedy Stalińska opowiada o swoim absurdalnym życiu - samotnym przed pełną widownią. Bo trzeba przyznać, że autorka-aktorka potrafi w każdej sytuacji zdobyć się na autoironię.

Ale jest w tej sztuce jeszcze inna rzeczywistość. Reflektor oświetla tylko artystkę, która przy akompaniamencie fortepianu zachrypniętym głosem interpretuje teksty własne, Osieckiej, Kaczmarskiego, Młynarskiego. Wszystkie kłopoty giną w mroku. Rozmemłana, zestresowana aktorka, która przed chwilą potrafiła zgubić samochód czy dziecko stając w krążku światła, staje się „bezdomnym psem, co łasi się do każdej ręki" (w swoim własnym utworze), posterunkowym Smithem składającym raport w sprawie pewnego włóczęgi Chaplina (w piosence Jacka Kaczmarskiego), czy prostytutką (w „Milordzie" - utworze z repertuaru Edith Piaff).

Lecz potem znowu jest duża czarna kawa, papierosy i wyścig z uciekającym czasem, żeby zdążyć na, być może już ostatni, pociąg do Hollywood. I do końca nie wiadomo, czy to próba czy przedstawienie.

Kilka dni przed premierą Stalińska zaprosiła na próbę „Próby" dziennikarzy. Wpadła spóźniona po pół godzinie, z obłędem w oku i bez pianisty. Zanuciła przy magnetofonie piosenkę dla radia, biegając po scenie wypiła dużą, czarną kawę, wypaliła kilka papierosów i zapowiedziała „komedię w jednym akcie z piosenkami i pianistą".

Pianistą miał być Zbigniew Łapiński. Ponieważ jednak nie dojechał do Warszawy, Stalińska w trzy dni przygotowała piosenki i kilka dialogów z Adamem Żółkosiem i „Próba" odbyła się.

Czy to było przedstawienie czy próba - sami Państwo musicie ocenić. I proszę się nie zdziwić, jeśli zamiast pianisty wystąpi wiolonczelista. Bo w tym zamieszaniu wszystko jest możliwe. I to jest właśnie życie i twórczość Doroty Stalińskiej.

Marcin BACZYŃSKI
26 lipca 1993