- Jest w tobie jakiś błąd.
- Tak, chyba masz rację...
- Nigdy nie potrafiłam zrozumieć na czym on polega.
- Spróbujmy się zastanowić, może nam się uda, może odszukamy wspólnie ten twój błąd.
Naprzeciw siebie siedzą dwie kobiety, może nawet przyjaciółki. Są do siebie bardzo podobne. Obie wykonują trudne zawody; jedna z nich — ta, która przemawia zza ekranu — jest reżyserem. Druga — siedząca teraz po przeciwnej stronie stołu — często występuje w jej filmach.
Tak zaczyna się nowy film Barbary Sass „HISTORIA NIEMORALNA" z Dorotą Stalińska w roli głównej. Rzecz dotyczy życia kobiety o mocnej osobowości i niemałym talencie. Jako aktorka zdążyła już zaistnieć — festiwale, nagrody, tłum wielbicieli. Życie osobiste jest jednak pasmem porażek, a samotność — po śmierci ojca jeszcze głębsza, dotkliwsza — ceną, którą płaci za sukces. Samotność jest stanem, w którym ona nie potrafi żyć. Ciągle poszukuje więc przyjaźni, miłości. I ciągle ponosi porażki. Mężczyźni boją się jej. Uciekają od niej, bo nie potrafią dorównać jej inteligencji, sprostać sile jej charakteru. A ona nie potrafi ulegać.
Na czym polega więc ów błąd, który odgradza ją od zwykłych ludzi? Ociera się o nich co dzień: w windzie, w sklepie, na ulicy. Kiedy więc jej sąsiedzi łamią się opłatkiem w przedświątecznych nastrojach, ona zamknięta w swoich czterech ścianach wmawia sobie wtedy, że ten dzień jej nie dotyczy. W końcu załamuje się, sięga po alkohol, wreszcie usiłuje popełnić samobójstwo. Ten błąd, który czyni ją samotną to jej „inność". Wymyka się stereotypom, nie uznaje konwencji, nie potrafi być tylko „miękką, puszystą kobietką".
Film wzbudził wiele kontrowersji. Widzowie odczytali scenariusz filmowy jako prawdziwą opowieść o życiu Doroty Sta-lińskiej. Kojarzy się ona nieodmiennie z typem mocnych postaci i tak jest też odbierana w życiu prywatnym.
Był to więc zapewne efekt zamierzony, pomyślany jako tani chwyt reklamowy. Pierwsza scena — owa rozmowa między reżyserką a aktorką (w pierwotnej wersji zamykała film) narzuca taki sposób myślenia. Dorota Stalińska nie protestuje, mimo że jest to jawna manipulacja. Wbrew plotkom twierdzi, że między nią a Barbarą Sass nie ma żadnego konfliktu. Nie przeczy jednak, że „Historia niemoralna" jest filmem niebezpiecznie ekshibicjonistycznym. Przyjmując tę rolę zdawała sobie sprawę jakie podejmuje ryzyko.
„Historia niemoralna", a właściwie skandalizująca otoczka, która powstała wokół tego filmu, jest przykładem nowego zjawiska socjologicznego: próbą wtargnięcia w sferę prywatnego życia ludzi popularnych. Obnażenie intymności, ośmieszenie, skompromitowanie zdarzały się do tej pory w Polsce rzadko. Istniało niepisane prawo chroniące prywatność gwiazd ekranu. Teraz coś się zmieniło. „Alfabet Urbana" — z punktu widzenia etyki dziennikarskiej książka o wątpliwej wartości — bazuje na zasadzie: „wszelkie chwyty dozwolone". I co ciekawsze — dobrze się sprzedaje.
Pod względem zainteresowania skandalem, sensacją doganiamy zdaniem Doroty Stalińskiej, Europę. Różnica polega jedynie na tym, że polscy dziennikarze nie zadają sobie wiele trudu, żeby dotrzeć do źródła informacji. Wygodniej jest taplać się w błocie. Dorota Stalińska nie znalazła się w „Alfabecie Urbana", co poczytuje sobie zresztą za sukces. Niechętnie opowiada o swoim życiu prywatnym. Wydaje się, że usiłuje rozdzielić te dwie sfery: prywatność i aktorstwo, choć nieuniknione jest ich wzajemne oddziaływanie i przenikanie.
Mimo że zdecydowanie odżegnuje się od jakichkolwiek związków między życiem aktorki z „Historii niemoralnej" a swoim własnym, nie sposób nie dostrzec pewnych paraleli chociażby w sferze zawodowej. „Cale życie próbuję udowodnić, że wykonuję pewien zawód. Aktor, to ktoś kto ma bawić i wzruszać" — te słowa to credo aktorskie Doroty Stalińskiej. Jest perfekcjonistką. Traktuje swój zawód jak rzemiosło i stara się go wykonywać najlepiej jak potrafi. Ma przy tym duże poczucie odpowiedzialności za to, co robi.
Zaczynała jako aktorka teatralna po ukończeniu warszawskiej PWST w 1976 r. Zanim związała się z Teatrem na Woli, często wyjeżdżała w najodleglejsze zakątki Polski, gdzie występowała przed bardzo zróżnicowaną publicznością. Jej ulubioną formą teatralną stały się monodramy m.in. ..Żmija"' wg Lwa Tołstoja, „Utracona cześć Katarzyny Blöm" Heinricha Bölla, ..Tabu''' Jacka Bocheńskiego. Gdzieś tam na Białostocczyźnie, w Tymotyczach Małych, czy Wielkich starała się udowodnić zwykłym, prostym ludziom, którzy przychodzili na jej występy, że warto posłuchać dobrej sztuki, że jedyną rozrywką na długie zimowe wieczory nie musi być kieliszek.
Dziś Dorota Stalińska woli grywać w teatrze. Dziś nie potrafiłaby już przebierać się gdzieś w bufecie, między skrzynkami po oranżadzie. Wspomina jednak te czasy z dużym sentymentem.
Występy na prowincji były więc początkiem jej kariery. Szybko doczekała się pierwszych sukcesów. Kilkakrotnie została laureatką Ogólnopolskiego Festiwalu Jednego Aktora w Toruniu. Później Stalińska coraz częściej zaczęła pojawiać się na ekranie. „Niedzielne dzieci" A. Holland, „Roman i Magda" R. Załuskiego, „Ślad na ziemi" Z. Chmielewskiego. Jednak największą popularność przyniosły jej dopiero filmy Barbary Sass, w których grała role jakby stworzone dla siebie: „Bez miłości” (nagroda Zbyszka Cybulskiego w 1980 r.), „Krzyk" (Srebrne Lwy Gdańskie 1985).
Stalińska jest aktorką niezwykle ekspresywną, dynamiczną, chociaż protestuje przeciw wszelkim próbom jej zaszufladkowania. „Nie potrafię grać od okna do drzwi tzn. tylko ładnie wyglądać" — wyznaje. — „Zawsze próbowałam grać mięsiściej". Jej zdaniem, to Barbara Sass stworzyła typ postaci agresywnej, drapieżnej, a ona ją tylko zagrała. Efekt zależy jedynie od profesjonalizmu, umiejętności aktora.
Na pytanie, o jakiej roli teraz marzy — Dorota Stalińska odpowiada przekornie: o takiej, za którą dobrze zapłacą. Cóż, kryzys w kulturze nie oszczędza nawet tych najpopularniejszych. Niełatwo jest być dziś aktorem w Polsce. Sztuka, kultura stały się czymś w rodzaju hobby dla bogatych. Nieunikniona wydaje się więc ich ewolucja w kierunku komercjalizacji. Dorota Stalińska chętnie zagra również w dobrym filmie komercyjnym, który opowiadałby o ludziach. Jej zdaniem skończyła się w Polsce era filmów artystycznych. Należy więc robić filmy komercyjne, dbając o ich wysoki poziom. „Są tylko filmy dobre i złe" — innych podziałów Stalińska nie uznaje.
Maria Podlasek
Autorka jest na II roku Podyplomowych Studiów Dziennikarskich UW. Ten tekst powstał po spotkaniu Doroty Stalińskiej ze studentami na seminarium prowadzonym przez Zdzisława Pietrasika.