Aby osiągnąć sukces musiała zmierzyć się z przyzwyczajeniami publiczności. Zdobyła uznanie i podziw widzów gustujących - owszem - w blondynkach, ale zupełnie innych: kruchych, lirycznych i słodkich. Dorota Stalińska od początku była na ekranie /z pewnymi wyjątkami/ ostra, ekspresyjna, dynamiczna. Nie mogę być inna.
Jestem małą blondynką, a głos mam jak duży brunet - powiedziała kiedyś. Ze swą pasją i zdecydowaniem wypisanymi na twarzy idealnie pasowała do ról nowoczesnych, aktywnych życiowo kobiet, ambitnych i przebojowych. Dzięki talentowi wspartemu obserwacją obyczajową świetnie radzi sobie w pełnym pułapek aktorstwie charakterystycznym. W jednym z wywiadów, posługując się przenośnią, wyznała: nie boję się ról kobiet odrażających, brudnych, złych. I można tej deklaracji zaufać. Jej filmowy instynkt widać zwłaszcza wtedy, gdy gra kobiety o nie budzących zaufania rodowodach i marnych życiowych szansach. W przeciwieństwie do większości polskich aktorek ani nie łagodzi rysów swych bohaterek, ani - z drugiej strony - nie wpada w naturalistyczne przerysowania. Ostatnie lata od rozstania z Barbarą Sass, współtwórczynią aktorskich sukcesów Stalińskiej są dla jej kariery filmowej stracone.
Wybrane role pokazują, jak wiele stracili też jej widzowie.
1976 "Niedzielne dzieci" - reż. Agnieszka Holland. Pierwszy dorosły, bo jako podlotek pojawiła się w "Seksolatkach" występ przed kamerą, który nie mógł być nie zapamiętany. Popis w niedużej roli "charakternej" dziewczyny z internatu, która zdążyła już poznać życie, w swoim stosunku do świata bywa cyniczna, a jednocześnie jest serdeczna i dla tych, którzy okazali jej sympatię i zrozumienie.
1978 „Roman i Magda" - reż. Sylwester Chęciński. Po mało widocznym udziale w "Człowieku z żelaza" Wajdy i "Wesela nie będzie" Podgórskiego, przyszła rola drugoplanowa, ale za to taka, o jakich aktorki marzą: efektownie przez Ireneusza Iredyńskiego napisana, oparta na wewnętrznym kontraście. Bohaterka Stalińskiej ze studentki uwielbiającej uroki życia, programowo niezależnej, przeobraża się w typową żonę, uległą i przytłoczoną obowiązkami.
1982 "Bez miłości" - reż. Barbara Sass. Stało się to, o co Stalińska walczyła, na co aczekała. Były prestiżowe nagrody wśród nich nagroda na gdańskim festiwalu, była zgodna w uznaniu, czasem entuzjastycznym, reakcja publiczności i krytyki. Stalińska nadała dramatyczną siłę postaci zdolnej dziennikarki, która gorączkowo i zachłannie gromadzi "punkty" mające jej zapewnić karierę. Pracuje na najwyższych obrotach, a jednocześnie dla osiągnięcia celu gotowa jest przespać się z kim trzeba, zaszantażować, postraszyć. Rzadko zdarza się w polskim kinie kobieca rola tak pełna i wyrazista, a zarazem tak mocno osadzona w obyczajowo-społecznych realiach.
1983 "Miłość ci wszystko wybaczy"- reż. Janusz Rzeszewski. Od czasu gorących dyskusji o wyborze Daniela Olbrychskiego na filmowego Kmicica, obsada głównej roli nie wzbudziła takich kontrowersji, jak decyzja Janusza Rzeszewskiego, że Hankę pierwowzorem tej postaci była Hanka Ordonówna, gwiazda przedwojennych kabaretów, po zerwaniu umowy przez pierwszą kandydatkę zagra Dorota Stalińska. Janusz Rzeszewski popełnił pomyłkę, jakby chcąc udowodnić, że bariera warunków fizycznych i psychicznej aury nic nie znaczy.
1983 "Krzyk" - reż. Barbara Sass. Świetna ostra rola zbliżająca się chwilami do granicy przerysowania, bynajmniej nie z powodu efekciarstwa. Sama koncepcja roli Marianny napisanej specjalnie dla Stalińskiej wymagała gwałtownej niekiedy ekspresji i budowania prawdy artystycznej z brutalnej, życiowej prawdy. Stalińska zagrała byłą więźniarkę przegrywającą z życiem, w charakterystycznym dla siebie, brawurowym stylu, nie gubiąc jednak wielobarwności postaci. Jej Marianna jest jakby żywcem przeniesiona na ekran z zaułków Pragi, które należy omijać, ale środowisko i więzienie nie zabiły w niej wrażliwości i tęsknot do świata innego niż ten, który zna. I znów posypały się nagrody: m.in. na gdańskim festiwalu i w San Sebastian. Dwukrotny tryumf w Gdańsku w ciągu zaledwie siedmiu lat po skończeniu szkoły aktorskiej, to swego rodzaju rekord.
1984 "Lata dwudzieste, lata trzydzieste" - reż. Janusz Rzeszewski. Janusz Rzeszewski był konsekwentny i znów obsadził Dorotę Stalińska w roli Hanki Ordonówny, tyle że w tym filmie jest to postać drugoplanowa. Występ Stalińskiej przeszedł bez echa: zapał do dyskusji już się wyczerpał, a artystycznego powodu, by się spierać, nie było.
1985 "Ga, ga. Chwała bohaterom" - reż. Piotr Szulkin, "Dziewczęta z Nowolipek" - reż Barbara Sass. Stalińska nawet na dalszym planie pokazała łatwość tworzenia wyrazistych postaci.
1990 "Historia niemoralna" - reż. Barbara Sass. W czasie długiej nieobecności w polskim kinie Stalińska odnosiła sukcesy jako śpiewająca aktorka i monodramistka, wystąpiła w filmie Menachema Golama "Hannah War", a później zajęła się obowiązkami macierzyńskimi. W nowym filmie Barbary Sass, sumującym ich wspólną pracę i żegnającym stworzony razem świat i typ bohaterek "musiała" zagrać aktorkę. Efekt ekranowy, być może właśnie z powodu szczególnego, emocjonalnego zabarwienia opowieści nie był jednak najlepszy. Aktorskie fajerwerki przeplatają się z przykładami maniery i braku dyscypliny. Czytelnicy "Filmu" docenili jednak szczerość i odwagę Doroty Stalińskiej przyznając jej Złotą Kaczkę.
Daniel Gracz