Dorota StalińskaPrasaod roku 2000

Trzecie życie Doroty

Życie na przekór

Od lat piszę dla siebie sztuki i monodramy. Ojcem chrzestnym tego pisarstwa jest Janusz Głowacki, którego onegdaj obudziłam nad ranem, żądając natychmiastowej recenzji napisanego tekstu - DOROTA STALIŃSKA o swoim życiu nie tylko artystycznym.

Na początku kiedy proponowano jej rolę w polskim filmie, sugerowano delikatnie dubbing. Zdaniem reżyserów taki głos absolutnie nie pasował do niebieskookiej blondynki. Ale Dorota Stalińska [na zdjęciu] udowodniła, że głos to jej atut. A tak poza tym niewiele ma wspólnego z obiegowymi wyobrażeniami o blondynkach. - Mam 52 lata i wieku się nie wstydzę, biorąc zaś pod uwagę liczbę wypadków, którym uległam, to w ogóle żyję chyba trzeci raz - mówi Dorota Stalińska. I dodaje, że nieszczęścia mogą, paradoksalnie, podnieść w człowieku poziom optymizmu, bo każde zrośnięte żebro to jest powód do radości. A ona miała złamane wszystkie, nie licząc pogruchotanego kręgosłupa, urazów czaszki, nóg i rąk. Więc wie, co mówi!

Ten głos

Wszystko, co robiła w życiu, robiła na przekór. Może nie od razu wbrew logice, ale na pewno wbrew dobrym radom i ogólnie przyjętym zasadom. Została aktorką, choć dziekan Łapicki, zatroskany o zdolną studentkę, wysłał ją do laryngologa. Uważał po prostu, że drobna, niebieskooka blondynka nie może mówić takim grubym głosem. Na ćwiczeniach w szkole teatralnej nie tylko potrafiła dorównać chłopcom w "schodzeniu głosem w dół", ale nawet mówić niżej niż koledzy. Laryngolog ustalił, że Stalińska gardło ma zdrowe, tylko nietypowo zbudowane struny. Skończyła studia bez przeszkód, z bardzo dobrymi ocenami. Na przekór pani profesor od impostacji. - Z czasem przyzwyczaili się do tej barwy także reżyserzy - mówi aktorka - ale na początku pracy było przykro, gdy proponowano mi udział w polskim filmie, ale z dubbingiem! Przecież mnie po tym głosie nawet psy poznają, o policjantach nie mówiąc. Ilu ja mandatów uniknęłam tylko dlatego, że oni, nawet po ciemku rozpoznają mnie i mówią wyrozumiale: pani Stalińska, tym razem się udało.

Ta sprawność

Wychowała się w domu, w którym równie poważnie traktowano zamiłowania artystyczne czwórki rodzeństwa, jak i pasje sportowe. Rodzice aktorki uprawiali różne dyscypliny, ona także. Z tym, że córka wyraźnie wolała sporty, zwane dziś ekstremalnymi: nurkowanie (ze sprzętem domowego wyrobu, niebezpiecznym, ale innego nie było), lekkoatletykę, pływanie, kolarstwo, a przede wszystkim jazdę konną. Nie tylko dla rozładowania energii, ale i dla zdrowia, bo kłopoty z tarczycą sprawiały, że aktorka okresowo przybierała na wadze nawet do kilkunastu kilogramów. Wtedy ćwiczenia wysiłkowe pomagały zbić niezdrową tuszę, a codzienna porcja yogi (uprawianej do dziś) - złapać równowagę psychiczną. - Bo to jest z grubsza tak - radzi aktorka tym, co jeszcze gimnastyki medytacyjnej nie uprawiali - jak człowiek stoi na głowie, to wszystkie rzeczy, które stoją w jego życiu na głowie, zaczynają stać normalnie. Proszę to zdanie rozłożyć na czynniki pierwsze, a okaże się, że mam rację.

To ryzykanctwo

Ryzykowała zawsze, choć od momentu urodzenia syna, najpierw kombinuje, czy Paweł nie zostanie sierotą, a dopiero potem wchodzi w szaleństwo. Wyjąwszy oczywiście sytuacje, na które nie ma wpływu. Wtedy liczy na Opatrzność, która objawiła jej się po raz pierwszy ponad trzydzieści lat temu. Spadła wtedy z II piętra na schody do piwnicy i statystycznie rzecz biorąc (w 98 procentach) powinna się zabić. Ale tylko połamała kończyny i przez rok chodziła o kulach. Zdając do szkoły teatralnej jedną nogę wciąż miała cieńszą, komisja jednak tego nie zauważyła, co do dziś bardzo cieszy aktorkę. Na planach filmowych Dorota Stalińska nie korzysta z kaskaderów, a czasem sama im pomaga. Jej wyczyn stulecia to: jazda na cwałującym koniu, w tzw. zwisie, z prawdziwym ładunkiem na piersi i karabinem w dłoni, przez płonący las, na czele 300 innych koni, w otoczeniu 10 tysięcy statystów, między strzelającymi petardami. Nawet nie zauważyła, kiedy spłoszony tymi wybuchami koń wpadł razem z nią na drzewo. - Dobrze, że mi te ładunki na biuście nie wybuchły. Ale ja nie jestem nienormalna, tylko zdyscyplinowana. Nie było komendy: "koniec ujęcia", to myślałam, że kręcą dalej, a wiem ile to kosztuje. Wyszłam bez większych obrażeń. Reżyser za to był bliski zawału.

Ta fundacja

Prawdziwy koszmar przeżyła Dorota Stalińska wtedy, gdy na jej auto wjechała potężna ciężarówka typu kamaz (kierowca uciekł, wiedział, że jest winny). Dziś nie pamięta czy wypadła z samochodu, czy wysiadła, czy ktoś ją wyciągnął. Na tylnym siedzeniu zatrzymała się kabina szofera, auto było zmiażdżone, a ona w całym ciele miała setki wbitych odłamków szkła. I tylko nad miejscem, gdzie siedziała wcześniej, blacha wygięła się w dziwny blaszek, który uchronił aktorkę przez utratą głowy. Nie myślała wtedy o makabrycznej sytuacji z jakiej uciekła, ale o tym, że żyje. I, że poprosiła syna, by z nią jednak nie jechał, choć wcześniej przez kwadrans namawiała Pawła na tę podróż, a nawet wróciła po niego z trasy. W szoku, zapytała policjantów, skąd się wzięli na miejscu wypadku, a wtedy usłyszała, że to feralne skrzyżowanie, bo co cztery dni ktoś tu ginie lub zostaje kaleką. Wtedy postanowiła coś zrobić i zrobiła. Po roku naciskała guzik sygnalizacji świetlnej, na którą zdobyła pieniądze. Myślała, że to będzie jeden raz, ale zaczęli się zgłaszać ludzie, pokazujący inne fatalne skrzyżowania. Ludzie bez rąk i nóg, które amputowano im po wypadkach samochodowych. Szpitale z prośbą o pomoc w kupieniu sprzętu rehabilitacyjnego. Wtedy Dorota Stalińska popatrzyła na księżyc, na który zawsze patrzy w ciężkich chwilach, bo wydaje się jej, że czerpie z niego energię. Popatrzyła i postanowiła założyć fundację. Dziś walczy o sygnalizację, kupuje protezy i łóżka, propaguje opaski odblaskowe. I pisze coraz piękniejsze wiersze, których trzeci tomik ukaże się na początku przyszłego roku. - Od lat piszę dla siebie sztuki i monodramy. Ojcem chrzestnym tego pisarstwa jest Janusz Głowacki, którego onegdaj obudziłam nad ranem, żądając natychmiastowej recenzji napisanego tekstu. Jak się nie odzywał to myślałam, że wyhodowałam w sobie grafomankę, ale on się odezwał. Dobre, powiedział, w Stanach dostałabyś na to kontrakt. Trochę się pomylił, w Polsce moja "Próba" też bardzo się podobała.

"Trzecie życie Doroty"
Henryka Wach-Malicka
Dziennik Zachodni nr 289
10-12-2004