DZlENNIK ZACHODNI: Jak nie zwariować w dzisiejszym świecie?
DOROTA STALIŃSKA: Fakt. Cały świat stanął na głowie. Zwariował na punkcie pieniędzy i posiadania. Pędzi gdzieś bez opamiętania. Dla równowagi raz dziennie, codziennie od 20 lat, staję na głowie.... i wtedy wszystko, co stoi na głowie, z tej pozycji wygląda normalnie.. Oprócz stawania na głowę, trzeba sobie radzić w inny sposób, trzeba wypracować dobry sposób mylenia. Największą sztuką, jaką posia-Iłam w życiu, jest sztuka interpretowana negatywnych zjawisk na swoją korzyść. To wszystkim polecam. Jak cię rzuci narzeczony, to zamiast wyrywać sobie włosy z głowy, pomyśl: „Bardzo dobrze, że mnie rzucił! Bo jeśli mnie rzucił, to po pierwsze - nie był mnie wart, a po drugie - ustąpił pola następnemu, który przyjdzie i być może będzie lepszy". Gwarancji oczywiście nie ma, ale trzeba próbować. Przede wszystkim jednak trzeba kochać życie, siebie i innych ludzi, próbować realizować swoje własne marzenia i być wiernym swoim wartościom. Cieszyć się każdym dniem. Niejeden powie, że to banały. Nie są to jednak banały dla osoby, która otarła się o śmierć. Życie darowano mi pięciokrotnie i każdego dnia dziękuję za każdy przeżyty dzień. Za to, że ja i mój syn jesteśmy zdrowi i że mamy siebie.
DZ: Jak leczy pani smutek i wychodzi z dołka?
DS: Nie mam czasu na dołki i od bardzo, bardzo dawna już nie byłam smutna. Na pewno od półtora roku. Wtedy otrzymałam najpiękniejszą nagrodę za to, co robię w kwestii bezpieczeństwa. Przeżyłam najgorszą chwilę swojego życia, której nie życzę żadnemu rodzicowi. Informację od dobijającego się do drzwi policjanta, że mój syn walczy o życie w szpitalu na drugim krańcu Polski, bo miał wypadek samochodowy. Na szczęście wszyscy przeżyli. Od tamtego czasu nie mam prawa być smutna. Bluźniłabym, gdybym powiedziała, że mogę być smutna. Choć oczywiście czasem się złoszczę. Na chamstwo, prostactwo, grafomanię...
DZ: Ludzie też postradali zmysły i drugim życzą jak najgorzej...
DS: Do ludzi trzeba się uśmiechać. Jeśli wychodzisz do nich z uśmiechem, oni ci ten uśmiech oddadzą. Gdy się uśmiechasz. świat od razu jest lepszy. W Ameryce na pytanie „Jak się masz?" odpowiada się „dobrze" i przechodzi do rozmowy. W Polsce pytamy: „Co słychać?" i słyszymy: „Beznadziejnie bracie. Dno, kompletne dno. Żona na bezrobociu, j a na bezrobociu, babcia w ciąży, kotka w gipsie, pies w azylu. Dno! A u ciebie?".
DZ: Mali chłopcy chcą gasić pożary, pani chciała grać. Podobno od zawsze.
DS: Urodziłam się i patrzę: aktorka. No, może trochę przesadziłam. Miałam trzy lata, kiedy po raz pierwszy powiedziałem, że będę aktorką. Jestem bardzo uparta, bo jestem zodiakalnym Bliźniakiem i dopięłam swego. Przez całe życie dążyłam do zdobycia określonych celów. Na szczęście nie po trupach. Ale jeśli wiesz, że pierwsze miejsce jest dla ciebie, to musisz tam dojść i stanąć na podium.
DZ: Już na trzecim roku zaczęła pani grać w teatrze, a wkrótce potem tworzyć swoje własne spektakle. Najlepiej być sterem i żeglarzem własnego okrętu?
DS: Niezależność jest warta każdej ceny. To najpiękniejsza rzecz, jaką wywalczyłam w życiu. Nikt mi nic nie dał i nikt mi nic nie może zabrać. Wszystko, co zrobiłam, zrobiłam własną pracą, wysiłkiem, wiarą i zaangażowaniem. Przez wiele lat grałam na deskach teatru, ale bardzo szybko, bo już w 1977 roku, przygotowałam swoją pierwszą sztukę. I to była bardzo dobra decyzja.
DZ: Mówi pani, że pracuje na 12 etatach. Do tego gra na scenie, wydaje płyty i tomiki poezji, czasami gości w serialach i prowadzi fundację. Jak to wszystko można zrobić w ciągu jednego życia?
DS: Prowadzę dwie firmy i fundację. Jestem trzema dyrektorami, trzema kierowcami, trzema sekretarkami. Do tego jestem jeszcze kucharką, bo codziennie gotuję obiady, sprzątaczką też jestem, zaopatrzeniowcem też... A na dodatek jeszcze ogrodnikiem. I oczywiście jestem artystką. Wszystko da się pogodzić. Trzeba tylko chcieć i dobrze zorganizować sobie czas.
DZ: Wiele energii poświęca pani działalności swojej fundacji „Nadzieja".
DS: Przeżyłam kilka wypadków samochodowych i wyszłam z nich po prostu cudem, dlatego chcę pomagać innym ludziom i walczę o postawienie świateł dla kierowców, rozdaję odblaski dla dzieci i młodzieży, pomagam ofiarom wypadków. Spłacam darowane życie, i to pięciokrotnie. Mam specjalne prawa u Pana Boga i przysięgłam tej Opatrzności, która mnie ocaliła, że zrobię wszystko, żeby ocalić innych.
DZ: Rzadko gra pani teraz w serialach i filmach. Nie ma odpowiednich ról?
DS: Rola powinna być ważna. Filmy powinny dotykać istotnych społecznie tematów. A teraz takich filmów już się nie robi. I jeśli chcę w filmie zagrać, to chyba muszę się znowu sama za to zabrać. Mam takie trzy ważne tematy. Muszę znaleźć chwilę czasu, usiąść i napisać scenariusz.
DZ: Jakiego pomysłu możemy się spodziewać?
DS: Po wypadku, który przeżyłam, zrozumiałam, że gdybym zginęła, mój dziewięcioletni wówczas syn trafiłby z całym tym bólem, do policyjnej izby dziecka i siedziałby tam bardzo długo Do czasu, kiedy ustalono by, kto ma prawo się nim opiekować. To przecież straszne. Chciałabym zrobić także film o miłości, relacjach damsko-męskich wieku dorosłego. Zamierzam zrobić film, który da ludziom siłę i przesłanie, że lepiej żyć z godnością samemu niż z drugą osobą bez godności, w zakłamanym związku, kiedy ludzie się drażnią, obwiniają i nienawidzą.
DZ: Czas jest dla pani łaskawy?
DS: Nie mam problemu z upływem czasu i wieku. Obiecałam synowi, że będę młoda do późnej starości. I staram się dotrzymać słowa. Zamierzam dożyć sto lat w sprawności fizycznej i psychicznej. Nie starzeję się. Jestem w najlepszym wieku dla kobiety. Kobietą w średnim wieku. Przez następne co najmniej dwadzieścia lat będę więc w tym samym wieku. Po prostu.
Rozmawiała: SYLWIA TURZAŃSKA
Dziennik Zachodni
Rok 2006i