Miałam bardzo fajne dzieciństwo
Osoba Doroty Stalińskiej kojarzy się wszystkim z doskonałą grą aktorską, śpiewem, a od kilku lat z wysiłkami na rzecz poprawy bezpieczeństwa dzieci na drogach. Poprosiliśmy naszą popularną artystkę o kilka słów nt jej dzieciństwa, pracy, działań Fundacji "Nadzieja" i planów na przyszłość.
Jak Pani wspomina swoje "maluchowe" czasy?
Miałam bardzo fajne dzieciństwo. Troje starszego rodzeństwa i fantastycznych rodziców, którzy nas szanowali i pozwalali realizować nasze pasje. Ja na przykład, mając 3 lata, powiedziałam, że chcę być aktorką i nikt nie próbował tego nawet kwestionować. Od 7. roku życia przygotowywałam się do tego zawodu, uczęszczając do Staromiejskiego Domu Kultury w Gdańsku na zajęcia teatralne. Kiedy miałam14 lat chciałam też zostać mistrzem świata w pływaniu pod wodą i przez parę lat jeździłam codziennie do Gdyni na treningi do klubu płetwonurków "Posejdon". Doszłam do tytułu mistrzyni okręgu gdańskiego i to był, niestety, koniec mojej kariery płetwonurka, ponieważ złamałam bardzo poważnie nogę i rok chodziłam o kulach...
Nie byłam łatwym dzieckiem. Miałam całą masę różnych, nierzadko szalonych, pomysłów. Byłam samowolna, samodzielna i uparta. Ale dzięki mądrości i miłości rodziców mogłam zrealizować swoje marzenia i wejść w dorosłe życie z bagażem najcenniejszych wartości, które dzisiaj próbuję przekazać swojemu synowi.
Czy pamięć o tamtych latach wpływa na sposób, w jaki buduje Pani kontakty z synem?
Oczywiście. Najważniejsze jest dla mnie, żeby Paweł wiedział i czuł, że ma we mnie największego sprzymierzeńca i przyjaciela... Żeby chciał dzielić ze mną swoje radości i swoje problemy, tak jak i ja dzielę z nim swoje... Żeby czas spędzany razem był naszą wspólną radością. I to się nam udaje!
Najważniejsze, żeby dziecko czuło, że jest naprawdę kochane. Kochane to nie znaczy bezkarne. Dziecko musi znać granicę miedzy dobrym a złym uczynkiem.
Dzieci (zwłaszcza małe) nas testują, badają, gdzie jest ta granica. I bardzo często przekraczają ją specjalnie, aby sprawdzić, jak daleko da się ją przesunąć, ile ujdzie im bezkarnie. Tu bardzo ważna jest konsekwencja ze strony rodziców. Ale żeby być konsekwentnym, trzeba najpierw dać dziecku konkretną informację, jaka spotka je kara, jeśli zrobi to czy tamto. I jeśli to zrobi, musi tę karę otrzymać. Oczywiście kara jest tu sprawą umowną. Nie mówimy o biciu, broń Boże, czy o katowaniu dziecka psychicznie. Kara to na przykład zakaz oglądania telewizji czy pójścia do kolegów. Tu chodzi głównie o dotarcie do świadomości dziecka, że czegoś mu nie wolno (nie wolno, bo to nie jest dobre, bo to może zranić itp.).
Dzieci nie chcą być bezkarne. Bezkarne dziecko traci grunt pod nogami i ma zaburzenia osobowości. Dlatego rodzic musi być konsekwentny i musi bardzo, bardzo, bardzo dużo z dzieckiem rozmawiać. Nie obrażać się, nie krzyczeć, nie bić... Tylko być konsekwentnym i rozmawiać. Bycie konsekwentną jest najtrudniejsze dla samotnej matki.
Wiele lat uczyłam się tej konsekwencji, ale tą konsekwencją i długimi rozmowami wygrałam. I mam w swoim 15-letnim synu świetnego przyjaciela.
Jakie wartości chciałaby Pani mu zaszczepić?
Te, które wyniosłam z domu i które dla mnie są ciągle najważniejsze. A mianowicie: uczciwość, prawdomówność, dobroć, szlachetność, wrażliwość na innych ludzi, tolerancję, pogodę ducha, szacunek do życia, zamiłowanie do sportu, umiejętność cieszenia się, umiejętność dzielenia się... I umiejętność znajdowania pozytywów w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji.
Czy udało się pani wypracować satysfakcjonujący model dzielenia czasu między aktorstwo, rodzinę i fundację?
Tu nie ma modelu, tu nie może być modelu, bo każdy dzień przynosi jakieś niespodzianki...
A to kot przyjdzie z rozwalonym brzuszkiem i trzeba do lekarza, a to dziecko ma gorączkę, a to ktoś miał wypadek i potrzebuje pomocy, a to ktoś z przyjaciół wpada w depresję i musi pogadać, a to drukarnia nawaliła i trzeba szukać nowej, a to krety zryły ogródek...
A trawa tak dawno nie koszona, a miałam przecież namalować jeszcze trzy obrazki do nowego tomu wierszy, a tu ktoś prosi, żeby znaleźć mu pracę, a z Pawłem pojechać na ryby, a na rajd konny, a pograć w tenisa, a zagrać w szachy, a ustalić terminy sztuk, a zrobić rachunki - bo koniec miesiąca, a zakupy zrobić, a ugotować, a odkurzacz do naprawy zawieźć, a odblaski wysłać do stu szkół, porządki zrobić, bo tonę w papierach... Itp., itd.
I codziennie coś nowego, i trzeba dokonywać korekty swoich planów. To jest bardzo trudne.
Ale najważniejsze jest ustalenie priorytetów i dobra organizacja. Dla mnie zawsze najważniejszy był mój syn i sprawy z nim związane. Wokół tego organizuję całą resztę życia.
Ale oczywiście są takie momenty w życiu, kiedy na chwilę te priorytety ulegają zmianie. Kiedy szykuję nową sztukę, wtedy przez parę miesięcy inne sprawy - domowe, fundacyjne - muszą zejść na drugi plan. Na szczęście mój syn fantastycznie rozumie, że moja sztuka to egzystencja naszego domu. Jestem z niego bardzo dumna. Przez parę miesięcy przed premierą "Love me tender." Paweł wziął na siebie większość obowiązków domowych. Widział, jaki ogrom spraw mam do opanowania (jako reżyser, producent, scenograf, kostiumolog i wykonawca), i wiedział, że nie mogę zajmować się w tym czasie zakupami, sprzątaniem i gotowaniem. Premiera się udała super i okazała się wielkim sukcesem. Teraz ten sukces muszę tylko spłacić. Żeby spłacić, muszę grać. Żeby grać, muszę to zorganizować... Ale to jest już drobiazg w porównaniu z przedpremierową gonitwą.
Teraz mogę znowu więcej czasu poświęcić domowi i Fundacji. A w Fundacji pracy bez liku. Zalewają mnie listy od ludzi proszących o pomoc, opisujących swoje dramaty i dramatycznie trudne życiowe sytuacje... Listy ofiar wypadków pozostawionych samym sobie, bez środków do życia i na rehabilitację... Wszyscy potrzebują pieniędzy. Ale zorganizować pieniądze, pozyskać fundusze, które pozwoliłyby tym ludziom pomóc, nie jest niestety łatwo.
I działania te zajmują bardzo dużo czasu. Działania Fundacji kojarzą się głównie z zaopatrywaniem dzieci w odblaski. Skąd taki pomysł?
Kiedy w 2001 r. zakładałam Fundację, sądziłam, że zajmę się głównie niesieniem pomocy ofiarom wypadków i walką o lepsze drogi. Ale, w miarę jak poznawałam przeraźliwe statystyki, bardzo szybko zrozumiałam, że moim głównym celem musi być zapobieganie wypadkom. W Polsce ginie na drogach około 8 tysięcy ludzi rocznie, z czego blisko 2 tysiące to dzieci. Ogromna większość to dzieci piesze, niewidoczne na drodze. A przecież taki odblask, który może uratować życie, to koszt jednej butelki coli czy paczki papierosów. Dlaczego więc tak mało dzieci nosi odblaski?
Bo nie ma stosownej na ten temat wiedzy. Dlatego postanowiłam trąbić wszędzie, gdzie to możliwe. Trąbić tak długo i tak głośno, aż dotrę do świadomości zarówno dzieci, jak i dorosłych. Bo to przecież to znowu na nas, dorosłych spoczywa obowiązek wyedukowania dzieci w tej kwestii i dania im dobrego przykładu. A pokażcie mi Państwo, proszę, dorosłych idących poboczem z odblaskiem! Ja takich nie spotkałam.
A przecież fakt, że jest się dorosłym, nie czyni bardziej widocznym na drodze, prawda? Mój syn mówi, że zwariowałam na punkcie odblasków i bezpieczeństwa. I ma rację. Zwariowałam. I nie spocznę, dopóki nie dotrę do ludzkich mózgów z tą elementarną wiedzą:
DLACZEGO TRZEBA NOSIĆ ODBLASKI ?
Człowiek bez odblasku jest widoczny w światłach samochodu z 20-30 metrów.
Droga hamowania auta jadącego ze średnią prędkością to 40 metrów.
Człowiek z odblaskiem jest widoczny w światłach samochodu ze 150-300 metrów.
W Polsce jest ustawowy obowiązek noszenia odblasków przez dzieci do lat 15.
Jest to furtka dla ubezpieczycieli do niewypłacenia odszkodowania, jeśli potrącone zostanie dziecko bez odblasku.
Tak więc, to od Was, rodziców w ogromnej mierze zależy, czy wasze dziecko będzie na drodze widoczne i czy będzie mądre na tyle, aby mogło być bezpieczne.
Jakie ma Pani plany związane z Fundacją?
Od 1 maja tego roku Fundacja figuruje w rejestrze Organizacji Pożytku Publicznego. I to jest bardzo ważne, bo na konto fundacji można wpłacać 1 procent obliczonego podatku, odliczając tę darowiznę od swojego podatku. Jest więc szansa, że pozyskamy w ten sposób fundusze, które pomogą nam pomóc potrzebującym. Fundacja niedawno dofinansowała protezę ręki 19-letniego Przemka i teraz mamy bardzo wiele osób proszących o dofinansowanie ich protez. Kłopot w tym, że taka jedna proteza kosztuje około 35-40 tysięcy złotych. To ogrom pieniędzy.
Protezę Przemkowi mogliśmy podarować dzięki pomocy dwóch firm produkujących protezy, które obniżyły dla nas ceny. Ale przecież nie mogą sprzedawać wszystkich protez po kosztach, bo musieliby zamknąć swoje firmy.
Niedawno podpisałam też porozumienie z firmą Shellautoserv, w myśl którego na wszystkich ich stacjach obsługi samochodów (nie mylić ze stacjami benzynowymi) można kupić odblaski. Zgodnie z tą umową od każdej usługi (wymiana opon, wymiana płynów, hamulców itp.), dodatkowego klienta (ponad średnią z poprzednich lat) Shellautoserv przekaże Fundacji 1,20 zł. A więc, jeśli Państwo będziecie korzystać z ich usług, jest szansa na jakieś pieniądze. Zobaczymy.
Największy plan Fundacji na najbliższe miesiące to przygotowanie akcji "Cegiełka dla Cegły". Cegła to przezwisko Krzysia Cegielskiego - wybitnego żużlowca, który rok temu miał wypadek na torze w Szwecji i ma uszkodzony kręgosłup. Jego rehabilitacja wymaga ogromnych nakładów, ale rokuje też ogromne nadzieje na to, że Krzyś będzie chodził.
No i zamierzam też powalczyć o środki unijne, ponieważ bardzo jestem już zmęczona tym ciągłym żebractwem.
Nie czułaby się Pani chyba jednak spełniona, rezygnując z aktorstwa? Naszym czytelnikom prezentujemy najnowsze Pani przedsięwzięcie teatralne - sztukę "Love me tender". Czy będzie można obejrzeć tę sztukę poza deskami teatru Komedia?
Oczywiście, nie mogłabym żyć bez grania, bez pisania, bez tworzenia, bez kontaktu z widownią - jednym słowem bez realizowania swoich marzeń. Ale też nie umiem żyć tylko i wyłącznie dla siebie. Oczywiście przez ogrom spraw, które wpływają do Fundacji, i ludzi, którzy potrzebują pomocy, przez ostatnie lata trochę zaniedbuję swoją twórczość.
Mój trzeci tomik wierszy, pt. Agape, już od dwóch lat czeka na wydanie... Ale może teraz się to uda, na święta Bożego Narodzenia.
Mój scenariusz filmowy leży od paru lat niedokończony...
Moje nowe piosenki czekają na nagranie...
Itp., itd. Ale widocznie tak musi być. Przysięgałam przecież Bogu wtedy, na tym skrzyżowaniu... Przysięgałam, że za to, iż pozwolił mi przeżyć i nie osierocić mojego syna, zrobię wszystko, co w mojej mocy, by ocalić innych. I po prostu staram się dotrzymywać słowa.
Ale przecież gram. Tyle, ile mogę i ile zdążam zorganizować. I gram nie tylko w Warszawie.
Wszystkie moje sztuki zawsze były grane w całej Polsce. I "Love me tender" też będzie grane w całej Polsce. Właśnie próbuję ustalić jakiś grafik grania. To nie jest proste, bo każdy teatr ma swój repertuar i musi znaleźć w nim jakąś lukę, żeby nas wpuścić. No i musi na tym zarobić, a więc musi mieć pewność, że sprzeda bilety itp., itd.
Zapraszam wszystkich bardzo serdecznie. Sztuka, mimo że dotyka spraw dramatycznych, opowiadana jest lekko. Będziecie więc Państwo mogli się nie tylko wzruszyć, ale i szczerze pośmiać. Bardzo miło też Państwa zaskoczy Joasia Koroniewska (znana jako Małgosia z serialu M jak miłość), która stworzyła w tym przedstawieniu wspaniałą, dojrzałą kreację. Sztukę mogą oglądać i dorośli i młodzież... a nawet dzieci od 10. roku życia.
Ostatnio po przedstawieniu podeszła do mnie po autograf taka mała dziewczynka, miała 9 lat. Zdziwiłam się, że była na sztuce i zapytałam, czy się nie nudziła. Odpowiedziała: Nie, ani trochę, było bardzo śmiesznie!
Fakt. Sztuka momentami jest bardzo śmieszna. Momentami jednak jest bardzo wzruszająca i smutna. Ale to są uczucia, których na szczęście nie musi jeszcze odczuwać 9-letnia dziewczynka.
Wierzę, że wielu z Państwa ta sztuka pozwoli przywrócić prawidłową skalę wartości w życiu i cieszyć się tym, co życie Państwu daje.
Dziękuję za rozmowę i życzę w imieniu maluchowych czytelników samych sukcesów na każdej z dróg, którą Pani podąża.
Rozmawiał: Tomasz Sokołowski
Współpraca redakcyjna: Monik
www.maluchy.pl