Ludzie dzielą się na tych, którzy święta kochają i na tych, którzy, delikatnie mówiąc, za nimi nie przepadają.
Świąt zazwyczaj nie lubią ludzie, którzy czują się samotni. Ci, którzy kogoś stracili. Bo święta to radość wspólnego bycia. Ja tylko nie rozumiem, po co niektórzy teraz tak strasznie dużo kupują jedzenia. Przecież minęły czasy, kiedy święta byty okazją do tego, żeby coś zdobyć, upolować, a potem się najeść. Dzisiaj ważniejsze powinno być wspólne spędzanie czasu. Ale okazuje się, że teraz, kiedy już wszystko jest, ludzie często się ze sobą nudzą. Nie potrafią rozmawiać.
W pani życiu były jakieś wyjątkowe święta?
Pamiętani niezwykłe święta po ogłoszeniu stanu wojennego, 25 lat temu. Byłam chora. Miałam lekarskie wskazanie zmiany klimatu. Dostałam więc przepustkę. I mogłam pojechać w góry. Kiedy wysiadłam z pociągu w Zakopanem zobaczyłam, że oprócz mnie na peronie są tylko dwie osoby. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłam. Ale same święta były cudowne. Dookoła pustka i dużo śniegu. Pamiętam, że kiedy chciałam wjechać kolejką na Gubałówkę, musiałam czekać ponad dwie godziny, aż zbierze się chociaż kilka osób, tak aby kolejka mogła ruszyć. Byłam też wtedy na pasterce w Zakopanem, w małym, drewnianym kościółku. Pasterkę prowadził kardynał Macharski. Miał piękne kazanie.
A święta z dzieciństwa mają jeszcze jakąś magię?
Każda Wigilia przywodzi mi na myśl dom rodzinny. Nas było dużo. Cała gromadka do stołu siadała. Więc już tydzień wcześniej piekło się ciasta. Potem mamusia chowała je przed nami. Ale czasami udawało się nam je odnaleźć i troszeczkę znieświeżyć. Potem zrzucaliśmy to oczywiście na
psa. Myśmy wtedy zawsze wyczekiwali pierwszej gwiazdki. Bo wkrótce pojawiał się Mikołaj, który zostawiał w poszewce na poduszkę całą masę prezentów. Pamiętam też, że bardzo szybko jedliśmy, żeby odśpiewać kolędy. Bo dopiero po kolędach byty rozpakowywane prezenty.
Święta i koniec roku to czas podsumowań. Moment, kiedy swojemu życiu można się przyjrzeć jak w soczewce. Co się pani udało? A co przed panią?
Przede mną jak zawsze wszystko, co najlepsze. Bo tak wchodzimy w każdy nowy rok. A ten rok, który odchodzi, był dla mnie naprawdę fajny. Mój syn zmienił się z chłopca prawie w mężczyznę. Przyjaźnimy się. Mam w nim wielkie wsparcie. Zrobiłam też dużo rzeczy dla ludzi w mojej fundacji „Nadzieja”. No i mój tomik wierszy „Agape" wchodzi do księgarń. Będziemy więc sobie z synkiem spokojnie podsumowywać ten rok. Ale jak żaden, tak i ten nie był wolny od problemów. Problemy są wpisane w nasze życie. Tylko wariat myśli, że życie może być pozbawione trudnych spraw. Dowcip polega na tym, żeby umieć je rozwiązać.
Świetnie pani wychowała syna. I to samotnie...
Samodzielnie. Proszę nie używać słowa samotnie. Nigdy nie byłam samotna. Mam od siedemnastu lat syna i pełne ręce roboty. Jestem matką samodzielną.
No więc, jak się udało tak dobrze wychować syna samodzielnej matce? Teraz tyle się mówi o kłopotach z dziećmi.
Z dziećmi trzeba rozmawiać. A rodzice zazwyczaj popełniają jeden błąd. Me rozmawiają
z dziećmi i nie słuchają ich. Nie maja dla nich czasu w tym codziennym zabieganiu, zaplątaniu. Więc dziecko zostaje samo z problemami. Jeżeli ma wsparcie w domu, to nawet jeśli coś złego wydarzy mu się w szkole, poradzi sobie. Poza tym rodzice często, a nauczyciele na ogół nie mają szacunku dla młodych. I stąd też się biorą problemy. Bo dziecko to drugi człowiek, ze swoją duszą, z wrażliwością. Ja już od małego pytałam syna - czy on ma ochotę pojechać ze mną, czy zostać z niania w domu? Bo ja nie uzurpowałam sobie prawa zawłaszczenia tego małego człowieka. On musi mieć ochotę coś zrobić. Dziecko musi mieć pewność naszej miłości i tego, że chcemy je zrozumieć. Ono musi chcieć przyjść do rodzica ze wszystkimi swoimi problemami, a nie łazić po krzaczorach i po kolegach. Ale na to rodzic musi sobie zapracować. Poza tym pokutuje w nas mniemanie, że to dziecko jest zawsze czemuś winne. Kiedy rozmawiam z rodzicami, pytani - ile razy przeprosiłeś swoje dziecko po kłótni, która była między wami. I słyszę, że rodzice rzadko przepraszają. A przecież to nigdy nie jest tak, że tylko dziecko jest winne. Ja prosiłam Bozię o mądrość, o podpowiedz - jak się zachowywać. Często uważałam, jak wielu rodziców, że syn powinien mnie przeprosić, kiedy coś napyskował. Ale potem analizowałam tę naszą kłótnię, szłam do niego i mówiłam - synku ja cię strasznie przepraszam.
Czego by pani życzyła ludziom w tym świątecznym czasie?
Żeby mieli czas popatrzeć sobie w oczy, potrzymać się za ręce. Powiedzieć sobie – kocham cię. Zapomnieć o tym, co złe. Żeby mieli czas na to, aby pójść na spacer. I nie obżerali się, bo to
straszna plaga.
Mówi się - marzę, więc żyję. Co od losu chciałaby pani dostać pod choinkę?
Od losu? Ja już tyle niezwykłych darów otrzymałam. W zeszłym roku dostałam dar największy od Bozi - życie mojego syna. Przeżyłam wtedy najgorsze chwile jakie może przeżyć rodzic. Rano obudziła mnie policja z informacją, że mój syn walczy o życie w wejherowskim szpitalu. Mieli wypadek. Wpadli na drzewo. Przez godzinę nie wiedziałam, czy zobaczę go jeszcze żywego. Ale to był ten dar. Bo cała młodzież, która uczestniczyła w tym wypadku, wyszła z mego z całymi mózgami, z całymi kręgosłupami. Byli poszyci, poturbowani, ale żywi. Napisałam wtedy wiersz, który się tak zaczyna:
„Jaką ty Boże łaskawość dla mnie masz wielką,
że życia mego strzec każesz aniołów zastępom.
Ileż to razy życie od nowa pozwalałeś zaczynać.
A wczoraj z objęć śmierci wyrwałeś mego syna..."
Ten liryzm Doroty Stalińskięj jest pewnie dla wielu niespodzianką. Ja wiem, że się ludziom bardziej kojarzę z czołgiem albo z kobietą walczącą, silną, przebojową. A tu liryzm i romantyzm. Odpowiedź jest prosta. Jestem zodiakalnym Bliźniakiem. Mam dwie dusze. Są we mnie dwie Dorotki. Jedna walcząca, ale zawsze o słuszne sprawy...
A druga, jak w piosence, ta Dorotka, ta malusia?
Tak, cicha, nostalgiczna, romantyczna.
rozmawia Ryszarda Wojciechowska 2007