Sztuka pozytywnego śpiewania - Dorota Stalińska
Czwartek, 5 lutego 2004
Podobno mówią o pani: „mała blondynka z głosem dużego bruneta”. Na taki głos się pracuje, czy nad takim głosem się pracuje?
W moim przypadku ani jedno ani drugie; niski głos „towarzyszy” mi od urodzenia. W szkole teatralnej nie chciano się pogodzić z faktem, że taka mała blondynka o niebieskich oczach ma taki „dziwny” głos. Próbowano go ze mnie wszelkimi sposobami „wykorzenić”. Zgodnie z zaleceniami pedagogów przez długi czas jeździłam do szpitala na Bielany, gdzie naświetlano mnie lampami i robiono rozmaite zabiegi, żeby mój głos „uzdrowić”. Aż wreszcie pewien doktor uświadomił mi, że moje struny głosowe wcale nie są chore; one po prostu mają taką barwę. Na pierwszym roku studiów dostałam propozycję zagrania w kostiumowym filmie
Jego twórcy uznali, że mam pasujący do postaci słowiański typ urody, ale chcieli zdubbingować mój głos, żeby był bardziej dziewczęcy. Na szczęście Pan Bóg oprócz głosu dał mi też rozum, żeby zaprotestować i powiedzieć, że jeśli w XX wieku urodziłam się z takimi warunkami fizycznymi i głosem, to równie dobrze mogłam urodzić się w każdej innej epoce. Bardzo lubię mój głos i jestem z niego dumna. Głos jest moją wizytówką; nawet jeśli ktoś mnie nie pozna z wyglądu, na pewno skojarzy mnie „ze słyszenia”. Miałam w skutek przepracowania trzy poważne operacje strun głosowych i jedyny mój stres dotyczył obawy, czy głos mi się nagle nie wyczyści. Pierwszy zabieg był wynikiem nie do końca dobrze postawionego głosu w szkole teatralnej i ogromnej ilości monodramów, które grałam z tym nie postawionym głosem. Kiedy wygrałam festiwal piosenki aktorskiej we Wrocławiu i zaczęto mi płacić za śpiewanie zrozumiałam że muszę nauczyć się posługiwania głosem. Bardzo mi wtedy pomogła pani profesor Alicja Barska, która wychowała całe pokolenia ludzi śpiewających i to ona mi tak naprawdę postawiła głos. Dziś nie ma takiej sceny, która by „zdarła moje gardło”, nawet słynny krzyk w „Krzyku”.
W wywiadzie z samą sobą, dodanym do płyty pisze pani, że zaczęła śpiewać na przekór innym. Ale robi to pani z taką pasją, że trudno uwierzyć, że to tylko przekora...
Bo skoro w szkole mówiono mi, że ja się do śpiewania nie nadaję, to pierwsze piosenki przygotowałam właśnie na przekór wszystkim. Pojechałam na Festiwal Piosenki Aktorskiej w do Wrocławia i go wygrałam. Było to w 1978 roku.
Pisze pani, że każda piosenka powinna być aktorską etiudą.
To mój pomysł na śpiewanie. Jestem aktorką, nie piosenkarką. Piosenka to dla mnie forma, która daje inną szansę zbudowania jakiejś prawdy o człowieku. Zawsze mówiłam: Jeśli nie da się czegoś powiedzieć, można to wykrzyczeć, jeśli nie można wykrzyczeć, można to jeszcze to wyśpiewać. Powodem, dla którego wykonuję piosenki, jest tekst; sprawa, którą chcę przez daną piosenkę załatwić, o czymś widzowi (czy słuchaczowi) opowiedzieć, czasem na coś go uwrażliwić, przekazać ból, radość i swoje pojęcie świata. Piosenki takie jak: „Przepraszam pana, jestem Tatiana” czy „Przedszkole”, to dla mnie perełki aktorskie. I duże wyzwanie, bo w ciągu czterech minut muszę opowiedzieć kawał prawdy o człowieku.
Wśród 20 piosenek na płycie, zarejestrowanych między 1985 a 1996 rokiem, wiele to utwory z pani recitali „Nadzieja” (1987), „Smak życia” (1990) i „Próba” (1992). Płytę rozpoczyna „Granada” z tego ostatniego recitalu, z muzyką i słowami Agustina Lara. Muzyka hiszpańska, niezwykle żywiołowa, wydaje się, bardzo zgodna z pani osobowością...
Kiedy Radio zaczęło przygotowywać płytę, miałam ogromny kłopot, którym utworem zacząć. Okazało się, że w radiowym archiwum znalazła się ogromna ilość moich piosenek - z różnych festiwali, spektakli i stanęliśmy przed dylematem, co na tą płytę wybrać. Sprawa była tym bardziej trudna, że ja nigdy nie śpiewałam piosenek jako takich, zawsze stanowiły one część mojego programu artystycznego, składały się na autonomiczną całość danego spektaklu. Kiedy więc rozmyślałam nad koncepcją mojego Portretu muzycznego, szukałam do niego klucza. I w pewnym momencie doznałam olśnienia z „Granadą”. Utwór, wykorzystany przeze mnie w mojej autorskiej komedii muzycznej pt. „Próba”, stanowi żart z faktu, że nasze aktorskie śpiewanie, choć tak bardzo się nim przejmujemy, nie zawsze jest takie doskonałe. W zakończeniu piosenki krzyczę na akompaniatora, oczywiście w ramach żartu, że „ja nie jestem piosenkarką, ja jestem aktorką”. Myślę, że dla wielu ludzi ten początek płyty będzie dużym zaskoczeniem. I oto mi chodziło. „Granada” „usprawiedliwia” cały charakter płyty.
Chwilę później śpiewa pani refleksyjną „Pilnujmy marzeń” z muzyką Zbigniewa Łapińskiego i słowami Andrzeja Poniedzielskiego: „Pilnujmy marzeń, dusza musi z czegoś żyć”. Z czego żyje pani dusza?
Moje dwie dusze! Jestem przecież zodiakalnym Bliźniakiem. Jedna dusza to ta, która kocha świat, podróże, wszystko co dzikie, szybkie, szalone, niespodziewane. A druga dusza mówi: no coś ty, zostań w domu, ugotuj, powłócz się w piżamie, zagraj z synkiem w szachy.
Obydwie natomiast żyją marzeniami, próbą dotarcia do drugiego człowieka i niesienia mu pomocy. Fakt że my, twórcy, mamy prawo mówienia do ludzi, zawsze uważałam za fantastyczną i zobowiązującą sprawę. Należy mówić nie tylko o swoich przeżyciach, ale o sprawach, które mogłyby być ważne dla innych.
A w „Piosence dla mamy” z muzyką i słowami A.Poniedzielskiego słyszymy: „Wiesz mamo, ja to już będę grzeczna”.
Jestem niegrzeczna w tym sensie, że nie nadążam z robieniem wszystkiego, co bym chciała. Ciągle zarzucam sobie zostawianie różnych spraw w tyle: powinnam napisać nową sztukę, wydać trzeci tomik swoich wierszy, a wciąż nie starcza mi czasu, bo na przykład angażuję się bardzo w pracę mojej Fundacji „Nadzieja”, działającej na rzecz bezpieczeństwa na polskich drogach i niesienia pomocy ofiarom wypadków.
...i obiecuje pani, że ”....już zawsze będę wesoła”.
Wesołość, radość były we mnie zawsze. Wychodzę z założenia, że powinniśmy zrobić wszystko, by wyjść do świata i ludzi z uśmiechem. Bo wtedy dostajemy ten uśmiech z powrotem. Oczywiście, każdy z nas ma swoje złe chwile, ale nie możemy obarczać naszymi smutkami innych.
W swoich piosenkach stara się pani przekazać istotne sprawy. Co uważa pani za najważniejsze?
Żeby w świecie, który oszalał, który nastawiony jest na ekspozycję zła, egoizmu, ludzie na chwilę się zatrzymali. Żeby zajrzeli do swojego wnętrza. Że żyje się tylko raz. Że życie jest warte życia. I że tak niewiele trzeba, żeby drugiemu człowiekowi dać troszeczkę szczęścia. Uważam, że motorem wszelkich działań powinna być miłość. Wierzę, że gdyby ludzie pamiętali o tym, że uśmiech, dobre słowo i zrobienie czegoś dla drugiego człowieka to potęga, świat byłby lepszy.
„... zęby wyleczę, włosy uczeszę, inaczej spojrzę na życie...”. Czy miała pani taki moment w życiu, kiedy musiała pani inaczej na nie spojrzeć?
Moje życie, jak życie każdego z nas, ma swoje przełomy. Takim przełomem jest na pewno śmierć bliskich ludzi, narodziny dziecka, otarcie się o śmierć. Przeżyłam śmierć kliniczną więc wiem, jak wraca się do życia. Następuje wtedy kompletne przewartościowanie świata.
Jest pani autorką trzech programów muzycznych: „Nadzieja” (1987), „Smak życia” (1990) , „Próba” (1992) oraz czterech monodramów: „Tabu” (1977), „Żmija” (1978), „Utracona część Katarzyny Blum” (1979) i „Zgaga” (1996). Z tym ostatnim jest pani kojarzona najczęściej. Od kilku lat „Zgaga” cieszy się niesłabnącą sympatią widzów, wypełniających szczelnie teatry w Polsce i na świecie. Sztuka otrzymała też bardzo znaczącą nagrodę Srebrnego Asa, przyznaną w 1996 roku przez Polish Promotion Corporation. Ze „Zgagi” na płycie na płycie znalazły się dwie piosenki.
Tak. Jedną z nich jest utwór „Pat” z muzyką Elżbiety Adamiak i słowami Zofii Chałupskiej. Kiedy usłyszałam tę piosenkę po raz pierwszy, wprost zakochałam się w niej, a Ela, wiedząc o tym, powiedziała: „mogę ci ją dać”. Mam do tego utworu szczególny sentyment, bo gdy urodził się mój syn, nie znałam żadnych kołysanek. Śpiewałam mu na przemian „Lulajże Jezuniu” i „Pata”. Kiedy przygotowywałam się do „Zgagi” wiedziałam natychmiast, że „Pat” będzie leitmotivem głównej postaci. O tę piosenkę publiczność prosiła mnie w czasie recitali wielokrotnie. Dlatego postanowiłam umieścić ją na płycie.
Tak jak „Kolory świata”, też pochodzącą ze „Zgagi”. Do tej piosenki tekst napisała pani sama. Jakie są dla pani kolory świata?
Wszystkie, jakie istnieją. A także te, których jeszcze nie odkryto, a wiem, że jest ich bardzo dużo. Dla mnie najważniejsze kolory świata to te, które chcę podarować dziecku. „Kolory świata” napisałam dla mojego syna, a dedykuję ją wszystkim matkom. Zresztą mój syn jako pięciolatek śpiewa ze mną w tej piosence. Zaczęło się od tego, że jadąc samochodem słuchałam tej kompozycji, ucząc się melodii. I nagle, kiedy nuciłam refren: „Dam ci raj, dam ci blask, kolory świata wszystkie, jakie znam”, mój synek włączył się w śpiewanie. Wtedy doznałam olśnienia, że on powinien zaśpiewać ze mną w duecie. Kosztowało nas to dużo pracy, bo fraza jest naprawdę trudna, nie tylko dla dziecka. Ale w końcu się udało i kiedy kompozytor Jarek Dobrzyński uznał, że nagraliśmy już dostatecznie dobrą wersję, pojechaliśmy z synkiem do sklepu z zabawkami... Wiem, że każda matka chciałaby podarować swojemu dziecku całe dobro, dostępne na ziemi. Nie wszystko jesteśmy w stanie zrobić, ale trzeba próbować.
Jest pani autorką wielu tekstów piosenek, które pani śpiewa. Kiedy poczuła pani, że cudze teksty już nie wystarczają?
Ja pisałam od dziecka. Opowiadania, wiersze. W pewnym momencie swoje teksty zaczęłam wplatać do różnych swoich programów artystycznych. Po raz pierwszy wykorzystałam je w pierwszym swoim recitalu pt.: ”Nadzieja”. Telewizja Polska nagrywała cykl „Wiersze na dobranoc”, zaproponowała mi, żebym zarejestrowała wiersze, jakie lubię, bez względu na autora. I wtedy pomyślałam, że to dobry moment na sprawdzenie, czy to co piszę, może być przydatne drugiemu człowiekowi. Nagrałam swoje wiersze. Po emisji programu dostałam bardzo wiele listów, które pozwoliły mi wierzyć, że moja poezja może być jeszcze komuś poza mną bliska i potrzebna. Zdecydowałam się na wydanie pierwszego tomu wierszy „Pożyczone natchnienie” (1992). To tom przeglądowy, zawierający utwory pisane przeze mnie od 15 roku życia. Parę lat później wydałam zbiór „Niewierny czas”. W tej chwili szykowany jest kolejny pt.: „Agape”. Mam przekonanie, że moje teksty mają jakąś wartość, nie tylko dla mnie ale i dla innych ludzi. Nic więc dziwnego, że często je śpiewam.
Istnieją też piosenki nie tylko z pani tekstem, ale i muzyką.
Rzeczywiście. Na płycie znalazła się tylko jedna: „Pan Rak”. Choć nie jestem muzykiem, czasem piosenki „same we mnie śpiewają”. Proszę tylko fachowców o ich aranżację. Na płytę wybrałam utwór „Pan Rak”, bo stanowi on taki łagodny, lekki łącznik między piosenkami. Jest dla słuchacza chwilą na oddech.
We wzruszającym tekście piosenki „Bezdomny pies” (z muzyką Zbigniewa Łapińskiego) przypomina pani swoją wrażliwość na cudzą krzywdę. Udziela się pani w wielu akcjach charytatywnych. Jest pani też jedną z założycielek towarzystwa „Nasz dom”, które organizuje pomoc dla domów dziecka w Polsce. Zainicjowała pani też powstanie fundacji „Nadzieja”, walczącej o bezpieczeństwo na polskich drogach. Niesienie innym pomocy to ważna część pani życia.
Życia i sztuki. Jestem bardzo dumna, kiedy po przedstawieniach, na przykład po „Zgadze”, przychodzą do mnie ludzie i mówią: „pani Doroto, dziękuję. Jestem jak nowy, jestem jak po wizycie u lekarza”. Mam w sobie energię, która leczy. Mogłabym otworzyć gabinet bioenergoterapeutyczny, niestety nie mam na to czasu. Zawsze jednak chętnie pomagam innym i myślę, że w czasie przedstawień moja energia też przenosi się na widownię. Jeżeli moja sztuka daje ludziom oczyszczenie i siłę, jestem bardzo szczęśliwa.
Przykazanie, żeby pomagać ludziom, wyniosłam z domu rodzinnego. Poza naszą czwórką (mam troje starszego rodzeństwa, dwóch braci i siostrę) stale obecne były w domu inne dzieci, którym nasza mamusia „matkowała”. Mama miała ogromne ciepło w sobie i ogromną energię. Lgnęli do niej wszyscy nasi narzeczeni, narzeczone. A także dzieci z biednych domów, które z nami siadały do stołu. Rodzice nauczyli mnie tego, że nigdy nie jesteśmy tak biedni, żeby nie móc podzielić się z innymi. Myślę, że wspaniale jest dojść w życiu do takiego punktu, w którym potrafimy się dzielić z innymi. Tata mówił mi: „pamiętaj Dzidziu, że za wszystko, co w życiu zrobisz, przyjdzie kiedyś zapłacić”. A mama: „pamiętaj Dzidziu, że każdy dobry uczynek prędzej czy później zostanie ci w Niebie policzony”. Oczywiście nie robimy czegoś, bo oczekujemy wdzięczności, ale dobre uczynki zawsze do nas wracają. I to w najmniej oczekiwanych sytuacjach.
Działa pani na tylu polach. Skąd czerpie pani tę energię?
Spodziewałam się tego pytania, bo zadają mi je wszyscy. Odpowiem jak zwykle serio: z księżyca, z gwiazd.
Jak udaje się pani pogodzić wszystkie obowiązki i zainteresowania?
Czasem swoim kosztem – snu, odpoczynku. Moje życie składa się z różnych „szuflad”. Pierwszą z nich jest teatr. Druga szuflada to poezja i muzyka. Trzecia - film. Czwarta to niesienie pomocy drugiemu człowiekowi. Ale największą szufladą w mojej duszy jest mój syn. Ktoś mógłby powiedzieć, że przy takiej ilości obowiązków, nie jestem w stanie poświęcać czasu dziecku. To nieprawda. Poświęcam mu bardzo dużo czasu. Jestem aktorką, ale przede wszystkim matką, i moim najważniejszym obowiązkiem jest ukształtować syna jako wartościowego człowieka.
Pani recitale noszą tytuły: „Nadzieja”, „Smak życia” i „Próba”. Które z tych pojęć próbuje pani wyrazić w śpiewaniu?
Moim zdaniem nie da się tych pojęć rozdzielić. Całe nasze życie to walka o to, żeby nie zgubić nadziei. Nadzieja to smak życia, ale też ciężka próba. O tym wszystkim opowiadam w piosenkach.
Podobno mając trzy lata wiedziała pani, że będzie aktorką. Jak wyglądało to aktorskie dzieciństwo?
Jako trzylatka powiedziałam, że będę aktorką i dotrzymałam słowa. Miałam ciotkę, która obdarzona była ósmym zmysłem. Zobaczywszy mnie pierwszy raz w życiu, powiedziała do mojej mamy: „Lolu, przecież to jest mała Ćwikła” (mając na myśli naszą aktorkę Mieczysławę Ćwiklińską). No i wykrakała. Od siódmego roku życia zaczęłam poważnie myśleć o aktorstwie i pracować w ty kierunku w zespole dziecięcym w staromiejskim domu kultury w Gdańsku.
Podobno uwielbia pani sporty ekstremalne. Co ma w sobie sport, czego nie daje pani aktorstwo i muzyka?
Bez przesady z tymi ekstremalnymi. Dzisiaj są modne na przykład skoki na bandżo, a ja nigdy nie skakałam i nie zamierzam. Wyrosłam w rodzinie, w której sport był ważny. Rodzice nauczyli nas jeździć na nartach, łyżwach, pływać, żeglować, kochać wodę, góry. I to samo próbuję zaszczepić mojemu synowi. Skutecznie, bo dziś jest on moim partnerem we wszystkich tych dyscyplinach. Lubię sport, bo to też mierzenie się ze sobą. A ja lubię pokonywać siebie, swoje słabości, stawiać sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Ludzie mówią: „pani taka szczupła”. A ja całe życie walczę z wagą. Trzy razy w życiu gubiłam po 25 kilo.
Gdybym nie uprawiała sportów i nie ograniczała się w jedzeniu... wyglądałabym jak słoń.
Czy śpiewanie to także dla pani walka, czy raczej teren wytchnienia od zmagania się z życiem?
Miejscem, gdzie nic i nikt mnie nie może zaskoczyć i gdzie absolutnie panuję nad sytuacją jest scena dramatyczna i teatr. A muzyka też jest dla mnie niewątpliwie rodzajem pewnej walki, polem, na którym się ze sobą mierzę. W moim domu nie było tradycji muzycznych, i w aktorstwie w pewnym sensie tej podstawy muzycznej mi brakuje. Śpiewanie musiałam w dorosłym życiu „nadrobić”. Mam bardzo dużo pokory do ludzi muzyki, a także do swojego śpiewania. Współpracowałam z pianistami, którzy mówili: „nie, to za dla ciebie trudne, my to zagramy prościej”. I wtedy mnie to peszyło. A kiedy współpracowałam z muzykami, którzy upewniali mnie: „coś ty, dasz radę”, od razu rosły mi skrzydła i okazywało się, że rzeczywiście potrafiłam wszystko zaśpiewać. Jestem bardzo zadowolona z tej płyty, dlatego że jest również szerokim przeglądem moich możliwości wokalnych.
Który utwór szczególnie dobrze to pokazuje?
Może właśnie „Granada”? Bo mimo końcowego żartu, że brakuje mi oddechu i duszę się na ostatniej nucie, muzykalny słuchacz wie, że ja się tak naprawdę nie duszę, bo na jednym oddechu śpiewam całą frazę i jeszcze potem mówię zdanie. A poza tym to utwór naprawdę muzycznie bardzo trudny.
W piosence zamykającej płytę „Za ból, za łzy”, śpiewa pani, że: „upór mój zwycięży strach i każe iść do przodu”. To optymistyczna puenta płyty, czy nie?
Jak najbardziej. To jedna z moich najbardziej ulubionych piosenek. Ten wiersz napisałam w 1986 roku. Zaraz potem Zbyszek Łapinski skomponował do niego muzykę i powstała piosenka. Ten utwór znalazł się na płycie głównie dlatego, że tą piosenkę upodobał sobie mój syn. Byłam zaskoczona, kiedy przesłuchał moją kasetę „Nadzieja” i wybrał tą właśnie piosenkę jako swoją ulubioną. Przez całe lata więc śpiewałam mu ją na dobranoc. I zrozumiałam, że mimo że jest poważna, wcale nie jest smutna. Jej tekst niesie bardzo dużo nadziei. Choćby nie wiem z jakimi trudnościami trzeba było się borykać, musimy zacisnąć zęby i iść do przodu, a los nam na pewno ześle pomoc.
„Dał mi Bóg uwierzyć w moją szczęśliwą gwiazdę...”, śpiewa też pani w tej piosence. Co trzeba zrobić, żeby ją zobaczyć?
Trzeba chcieć ją zobaczyć. Ludzie zapominają, że każdy z nas jest dla siebie ogromną potęgą i wyrocznią. Jedyną wyrocznią. Dostaliśmy od Stwórcy niewiarygodny komputer w postaci nas samych. Ludzie nie nauczyli się korzystać z tego daru. Wszystko jest w nas. Trzeba tylko po to sięgnąć. I pozytywnie myśleć. Sztuka pozytywnego myślenia jest bardzo prosta. Pozytywne myślenie wyzwala tak potężną energię, że popycha ludzi w kierunku realizacji tego, o czym myślimy. Jeżeli zaczniemy myśleć negatywnie, że „nie damy rady”, na pewno nie damy rady. Jeśli natomiast będziemy myśleć, że na pewno uda nam się zrealizować to, co zamierzamy, poczujemy przypływ energii. Człowiek jest dokładnie taki, jaki myśli że jest. Ja leżałam połamana i sparaliżowana po wypadku samochodowym, a trzy miesiące później odbyła się premiera „Króla Ubu” w reżyserii Piotra Szulkina, w której grałam Ubicę. Pozwoliła mi na to siła, która drzemie przecież w każdym z nas.
Rozmawiała: Elżbieta Chojnowska
POLSKIE RADIO