ŻAL ZNAJOMYCH NIE MOŻE RÓWNAĆ SIĘ Z BÓLEM RODZINY. JEDNAK EWA SAŁACKA OSIEROCIŁA TAKŻE SWOJE NAJBLIŻSZE PRZYJACIÓŁKI. TRAGICZNA WIADOMOŚĆ O NAGŁEJ ŚMIERCI EWY BYŁA NIE DO POJĘCIA. DOROTA STALIŃSKA, KATARZYNA DOWBOR l MAŁGORZATA POTOCKA OPOWIADAJĄ, JAK KAŻDA Z NICH, PO SWOJEMU, SZŁA Z EWĄ PRZEZ ŻYCIE. TRUDNA TO ROZMOWA, BO MINĄŁ ZALEDWIE MIESIĄC...
Razem studiowały, zakochiwały się, wchodziły w pierwsze związki i małżeństwa. Kibicowały sobie jako matki, żony, aktorki. Dzieliły spełnienia i niespełnienia. - W moim życiu nie było drugiego tak niesporadycznego człowieka - mówi Małgorzata. Dorota wspomina przyjaźń z Ewą jako więź do zadań specjalnych, gdzie "Stalówa" zawsze mogła liczyć na "Sałatę" i odwrotnie. Tak żartem mówiły do siebie nawet w dramatycznych momentach. Wtedy były sobie szczególnie potrzebne. Katarzyna opowiada o więzi z Ewą jak o paśmie przygód szalonych i barwnych, jak rozwiane rude włosy ich obu. Trzy przyjaźnie, trzy opowieści. Trzy portrety i portret zbiorowy.
KATARZYNA DOWBOR: Kiedy wyjeżdżałam na wakacje, obiecałyśmy sobie z Ewą, że spotkamy się tuż po moim powrocie. Umówiłyśmy się na obiad, 1 sierpnia. Tego dnia, o tej właśnie godzinie byłam na Jej pogrzebie.
MAŁGORZATA POTOCKA: Ostatni raz widziałyśmy się przed moim wyjazdem do Etiopii. Wygłupiałyśmy się, wymyślając, kto mnie tam porwie i... na co powinnam się zaszczepić! Tak. Dzisiaj brzmi to idiotycznie, ale rzeczywistość bywa bardziej absurdalna od każdego scenariusza.
DOROTA STALIŃSKA: Jest w przyczynie tej śmierci coś niewiarygodnego. W pierwszej chwili wyglądało to na okrutny żart, zwłaszcza że media długo milczały. Teraz wiemy: chodziło o to, żeby Witek, mąż Ewy, zdążył powiedzieć ich córce Matyldzie. Żeby dwunastoletnie dziecko nie dowiedziało się o śmierci matki z telewizji. My też umówiłyśmy się z Ewą na początek sierpnia na niespieszne pogaduchy w moim ogrodzie, bo dzieci na wakacjach i więcej czasu dla siebie. Mój Boże...
MAŁGORZATA: Jakoś tuż przed pogrzebem Witek zadzwonił do mnie z komórki Ewki. Wiedziałam już, że Ona nie żyje, a wyświetliło się "Ewa dzwoni". Wiecie, to jest taki szok, że zalewasz się łzami. Jak wtedy, gdy dopada cię ta wiadomość po raz pierwszy. Kiedy się dowiedziałam, zaczęłam dosłownie wyć. Rozpacz i szok, jakby mi ktoś strzelił w tył głowy. Zadzwoniłam do Witka, nie mówiliśmy nic. Płakaliśmy przez telefon.
* * * (matka)
MAŁGORZATA: Dowcipy, które sobie robiłyśmy, dotyczyły głównie tego, że Ewa, jako młodsza, mnie pochowa, a następnie spadną na nią moje obowiązki. "Błagam, tylko tych długów mi nie zostawiaj" - mówiła. A ja: "Widzisz, zostałam dyrektorką w Łodzi, żeby z tego wyjść, żebyś ty miała lżej. Tylko pamiętaj, że musisz wychować moje dzieci". Obie moje córki zaśmiewały się, bo uwielbiały Ewę.
DOROTA: Uwielbiały Ją wszystkie nasze dzieci. To jest taki rys, który świadczy o Jej człowieczeństwie. Kiedy pracowała w Syrenie, firmie dystrybuującej filmy, wprowadzała na polskie ekrany większość kinowych hitów dla młodzieży. I szykując premierę, pamiętała o dzieciach swoich przyjaciół. To niesamowite, bo w naszym środowisku ludzie są na ogół zajęci sobą. A Ewa pamiętała i to mnie zawsze wzruszało. Wszystkie nasze dzieci Ją uwielbiały i wszystkie towarzyszyły Jej w tzw. ostatniej drodze.
KATARZYNA: Nawiązywała z dziećmi świetny kontakt. Mam córkę, siedmiolatkę, i pamiętam, że Ewa zawsze do niej mówiła jak do dorosłego. O zwierzętach głównie, ale to była partnerska rozmowa, nie zdrobniałe ple, ple.
MAŁGORZATA: Taki też miała kontakt ze swoją Matysią. To zawsze było bardzo rezolutne dziecko, a teraz w jednej chwili 12-letnia dziewczynka stała się dorosła. Zapytałam ją ostatnio: "Matylda, kim byś chciała być, jak dorośniesz?". Odpowiedziała: "Psychologiem osieroconych dzieci. Nikt niczego by nie udawał, nie byłby lepszy ani gorszy. Wszyscy bylibyśmy w tej samej sytuacji". Rozumiecie?!
KATARZYNA: Mam wyrzuty sumienia, że nie dość pielęgnowałam tę przyjaźń. Ewka mówiła: "Zmieniasz domy i zmieniasz, a ja ich w ogóle nie widuję". Miałyśmy właśnie to nadrobić. Nie zdążyłyśmy.
MAŁGORZATA: Wiem, że mogę do obu z was zadzwonić o każdej porze. Tak jak Ewę miałam na wyciągnięcie ręki. Ale nie byłyśmy "psiapsiółkami", które od świtu do nocy oplatają się ozorami. Zauważcie, jakie są nasze spotkania z innymi osobami. Nie dopadamy do nich i nie mówimy im o sednie sprawy. A sobie raportujemy od razu o tym, co w życiu najistotniejsze: zakochana, odkochana, cierpię, nie ma faceta, urodziłam... Szybki bilans przyjacielski. Takich rzeczy nie mówi się nikomu spoza. A takie były relacje z Ewą.
DOROTA: Nie absorbowałyśmy się pierdołami.
MAŁGORZATA: Ewa mówiła: "Ten temat nie jest fascynujący, dalej...". Z nią się rozmawiało półsłówkami, skrótem. Żadna z nas nie ma takiej wściekłej inteligencji jak Ewa, takiego poczucia humoru.
KATARZYNA: Miała ironiczny sposób widzenia wszystkiego, ja zawsze się śmieję, że Ona mogłaby grać u Monty Pythona. Miała też coś męskiego w charakterze. Chociażby to, że się nie obrażała.
DOROTA: To fakt, była osobą niezwykle łagodną. Nigdy też nie widziałam Jej wściekłej albo żeby krzyczała.
KATARZYNA: Nie. To nie Ewa. Ona emocje kumulowała w sobie.
* * * (dziewczyna)
MAŁGORZATA: Poznałam Ewę najwcześniej z nas trzech. Byłyśmy na jednym roku, na Wydziale Aktorskim Szkoły Filmowej. Kiedy spotkałyśmy się na parkingu, stając obok siebie identycznymi samochodami, od razu nas to złączyło, bo w tamtych czasach mieć dwie renówki "czwórki" to było coś niesamowitego. Szalałyśmy tymi samochodami, gadałyśmy o klockach hamulcowych, o wale korbowym itd. Istotą tej przyjaźni było to, że byłyśmy nienawiedzone, nieafektowane, normalne. Oczywiście, chciałyśmy być aktorkami, ale rozmawiałyśmy ze sobą nie tylko o sztukach teatralnych. Lubiłyśmy ze sobą przebywać, jeździć. Najczęściej do Zakopanego na narty. Jak Ona jeździła! Dostawałam szału. Mieszkałyśmy w jednym pokoju jeszcze z moją koleżanką Małgosią Jóźwiak. Ewka miała najfajniejsze ciuchy i najlepszy sprzęt. A poza tym chodziłyśmy na stok i Ona mówiła: "Cześć, dziewczynki". I już Jej nie było. A my w prawo, w lewo. Nasza przyjaźń też zmieniała kierunki. Kibicowałam wielu Jej związkom, ale nie byłyśmy blisko, kiedy Ona była w pierwszym swoim małżeństwie i w drugim związku. Byłyśmy wtedy na telefon. Rzeczywiste złączenie, siostrzane, nastąpiło po moim rozstaniu się z Grzegorzem (Ciechowskim - przyp. red.). Wróciłam do Ewy na tak zwane łono rodziny. Wtedy z kolei rodził się Jej związek z Witoldem. Ta miłość Ją odmieniła. Nagle zaczęła myśleć o dziecku.
DOROTA: Na zawsze zapamiętam nasze pierwsze spotkanie. Zobaczyłam piękną dziewczynę z żywą małpką na plecach.
* * * (kobieta)
DOROTA: Zawsze mówiłam: "Sałata, jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie". Dla mnie Ona była ideałem kobiecości. Zazdrościłam Jej tej niezwykłej urody i burzy rudych włosów, nawet się przefarbowałam w którymś momencie. I śmiałam się: "O, teraz zaczynam prawdziwą karierę". Nie poznałyśmy się na planie filmowym, tylko gdzieś w towarzystwie. "Zakochałyśmy" się w sobie w taki fajny sposób. Mogłam nosić w sobie przekonanie, że to jest mój człowiek. Ewa bywała u mnie w domu bardzo często, jak mój syn Pawełek był mały. To był dla mnie ważny moment, bo byłam z nim sama. Byłam tzw. samodzielną matką. I Ewa mnie w tej samodzielności wspierała. Pamiętam, jak Ona na mojego Pawła patrzyła. Myślę, że to pragnienie macierzyństwa już wtedy w Niej kiełkowało. Potem spotykałyśmy się z dziećmi, kiedy już była na świecie Jej Matysia. Ale nasza przyjaźń została naznaczona przede wszystkim momentami szczególnej potrzeby, pomocy, ratunku. Kiedy potrzebowałam wsparcia po moich wszystkich wypadkach i operacjach, Ewa przyjeżdżała natychmiast, a jak znajdowała mnie w kiepskiej formie, mówiła: "Stalówa, nie wygłupiaj się". Z kolei gdy Ona miała poważny wypadek samochodowy, zaraz zadzwoniła do mnie, recydywistki szosowej. Chodziłam wtedy o kulach, ale od razu pojechałam do Ewy. Codziennie jeździłam. Wiem, że dla Niej było strasznym, psychicznym problemem, że ma pociętą, poszytą twarz i że musieli Jej obciąć te piękne włosy.
KATARZYNA: Po tym, jak się spotykałyśmy, mówiła: "Taki mam teraz styl".
DOROTA: Tak mówiła. Ale bardzo cierpiała. Myślę, że Ewa po tym wypadku się zmieniła. Przyzwyczajona była do tego, że jest niezaprzeczalnie wyjątkowo piękną kobietą.
KATARZYNA: A potem myślała, że wszyscy widzą w Niej tylko jakieś drobne mankamenty. Stale pytała: "Powiedz mi, Kasiu, czy dobrze wyglądam?".
DOROTA: Kto sam tego nie przeżył, nie wie, co się dzieje z psychiką człowieka, który jest ocalony. Ale poharatany.
KATARZYNA: I psychicznie, i fizycznie.
DOROTA: I powiem wam szczerze, czego Ewie nigdy nie mówiłam: wyglądała strasznie, jak przyszłam wtedy do Niej tuż po wypadku. Nie chciałam, żeby wyczytała to z mojej twarzy, więc mówiłam: "Ewunia, to nic, wyglądasz świetnie". Ona prosiła: "Daj lusterko". "Nie trzeba. Wszystko się wygoi, to już w ogóle nie ma znaczenia!" - uspokajałam. I przeszła przez to. A ja cieszę się, że Jej wtedy pomogłam. Na pewno bardzo byłyśmy potem związane. Bardzo, bardzo, bardzo.
* * * (gwiazda)
KATARZYNA: To śmieszne, bo poznałam Ewę na planie. Ja, nieaktorka, poznałam Ją na planie teatru "Sto dni z życia Glebowa". Trafiłam tam przypadkiem. Byłam w SPATiF-ie z moim narzeczonym Atlasem, późniejszym mężem, i zobaczył mnie reżyser pan Tomek Zygadło. Zaczął do mnie mówić po angielsku, bo był przekonany, że jestem Irlandką. A ja mówię: "Ale czemu do mnie pan tak mówi?". I nagle on mnie poprosił, żebym zagrała narzeczoną Adasia Ferencego. Przyjechałam na ten plan. Byłam przerażona, przecież to nie mój świat, jeszcze nie śmiałam marzyć o telewizji. W pomieszczeniu, w którym siedziałam, stał stół nakryty furą jedzenia, to była scenografia. I nagle wchodzi ruda, piękna, szczupła, wysoka dziewczyna. Przyjechała prosto z Paryża. Mnie zatkało. I ja tak siedzę, a Ona spojrzała na mnie: "Cześć!". Ja mówię: "Cześć!". Ona: "Jesteś głodna?". "Jak cholera, ale podobno tego nie można ruszyć". A Ona: "To udajemy, że tylko oglądamy". Oko do mnie i w sekundę złapałyśmy ten sam greps. Zjadłyśmy, wracamy i nagle słyszymy: "K..., kto zniszczył scenografię! Nie będzie tej sceny". Ja już chciałam się przyznać, a Ewa do mnie: "Cicho. Naprawdę? Ktoś to zjadł? No bezczelni ci ludzie". Takie było nasze pierwsze spotkanie. A potem Ewa zaprosiła mnie do domu. Kiedy poszłam do Niej, przeżyłam coś niesamowitego. Poznałam Basię, czyli mamę, i Romka, czyli ojca Ewy. Przyszłam do domu, do obcych ludzi, otworzyła mi drzwi matka koleżanki i od razu powiedziała: "Słuchaj, u nas się nie je. Jak chcesz, to zupa jest z proszku, robim, jemy. Jedziesz z nami na działkę?". Zaczęłam z nimi jeździć na tę działkę. I bywać w domu: otwartym, niesamowitym, przez który przewijały się tłumy młodzieży. Ewa jeszcze wtedy mieszkała z rodzicami na Ursynowie. A kiedy kupili Jej to cudne, fantastycznie zaprojektowane mieszkanie na Słonecznej, my właściwie byłyśmy codziennie razem. Potem ja wyszłam za mąż za Atlasa.
Pamiętam jednego sylwestra, Ewa była wtedy w trudnym związku, wiadomo było, że tego sylwestra ma spędzić sama. I stwierdziliśmy, że trzeba Ewie tak ten wieczór zorganizować. Ja nie piłam w ogóle alkoholu, bo mój mąż pił za dwoje, więc mówię: "Ewka, to wy pijecie, ja nie, za to jestem waszym kierowcą i będziemy jeździć po wszystkich zaprzyjaźnionych domach i hotelach". Spędziliśmy sylwestra w kilkunastu miejscach. Byłam bardzo szczęśliwa, bo udało nam się sprawić, że Ewa w ogóle nie myślała o swoim smutku. Potem bywało, że nocowałam u Niej, kiedy moje małżeństwo się rozpadało, a potem był taki sylwester, że to Ona zabrała mnie do swojego kolegi. Weszłam w Jej środowisko i przekonałam się, że Ewa błyszczy na każdym tle. Była wyjątkowa, zawsze ubrana w superciuchy. Miała taki worek jak Janda w "Człowieku z marmuru". A ja: spódniczka układana, sweterek szetlandzki, biała koszulka. Któregoś dnia popatrzyła i mówi: "Wiesz co, Rudy, wyglądasz jak ciotka w tych ciuchach. Przebieramy się". Wyciągnęła wszystkie swoje ubrania i mówi: "Ubieramy się, jedziemy". Wtedy miała malucha cabrio. To był pierwszy w Warszawie maluch bez dachu. Żółty. Ja miałam żółtą, Ona różową bluzeczkę, ja miałam miniówkę, Ona spodnie, obie miałyśmy identyczną długość rudych włosów. Wsiadłyśmy do tego samochodu, otwarty dach, lato, upał. Ewa prowadzi, na kolanach jamnik Matołek, ja obok Niej też z jamnikiem, od Niej zresztą. Po drodze "spowodowałyśmy" dwa wypadki, bo faceci się bez przerwy za nami oglądali. A my nic, włosy rozwiane. Super. I to były pomysły Ewy, Jej polot, styl. I luz.
DOROTA: Ewa wyróżniała się. Miała znakomity gust. Do tego była zawsze opalona, jakby dopiero co wróciła z Hawajów. Wchodziła do pomieszczenia i momentalnie wszyscy patrzyli na Nią. Była w fajny sposób wyzywająca. Chodziła na przykład bez stanika. 20 lat temu! Wtedy żadna z nas by się na to nie odważyła, bo to tak, jakbyś wyszła goła.
KATARZYNA: Tak. Byłyśmy młodziutkie, niepewne siebie.
DOROTA: A Ona tak się czuła dobrze. Bo najważniejsze, i to w Niej kochałam, że nie robiła tego wszystkiego dla ludzi, na pokaz. Robiła to dla siebie.
KATARZYNA: Dla zabawy, w najlepszym stylu.
MAŁGORZATA: To po prostu była Ewka.
* * * (aktorka)
DOROTA: Przyjeżdżała do mnie i mówiła: "Stalówa, jak u ciebie pięknie, ten ogród jest fantastyczny".
KATARZYNA: Namawiałam Ją: "Ewa, kupcie z Witkiem dom z ogródkiem. Dlaczego wy siedzicie w tej Warszawie?". Ona kochała miasto. "Ty nie rozumiesz, bo ja muszę być w mieście" - mówiła.
DOROTA: Ewa lubiła być w mieście i w towarzystwie. U mnie leżą stosy zaproszeń na wernisaże i imprezy, ale mnie się nie chce nigdzie chodzić. A Ewa lubiła "bywać".
MAŁGORZATA: Obie uwielbiałyśmy iść na przyjęcie, wymieniałyśmy się zaproszeniami, a jak Witka nie było, to szłyśmy razem i wszyscy śmiali się, że ta parka już przyszła. Żartowałyśmy, że jesteśmy "dziewczyny z centrum". Ewa nie lubiła jeździć do domu, w którym mieszkałam z Grzegorzem, mówiła: "Znowu jadę do sanatorium".
DOROTA: Ona się przez życie towarzyskie jakoś spełniała, była wśród ludzi. Bo niestety, choć wszyscy teraz podkreślają, jaka była zdolna, jakoś przez lata nie dostawała ciekawych ról. A bardzo cierpiała z tego powodu. I jak została dyrektorem Syreny, odzyskała poczucie, że jest obecna w środowisku, lubiana, adorowana, potrzebna. Ale tak naprawdę Ewa chciała grać, nie dyrektorować.
MAŁGORZATA: Ja też nieustannie doświadczam zawodowego niespełnienia.
DOROTA: I ja także.
MAŁGORZATA: Po ślubie mojej córki, który urządziłyśmy wspólnie w Ewą, wpadłyśmy nawet na pomysł, że będziemy urządzać śluby i wesela. Ale z taką pompą i smakiem, jak Ona urządzała premiery w Syrenie. U nas wcześniej nikt nie umiał tego robić. A Ona z premiery robiła spektakl na poziomie światowym. Bez pomocników, samiuteńka.
DOROTA: I nigdy nie wykorzystała swojej pozycji w środowisku dla zdobycia jakiejś roli. Nigdy! I tak się cieszyła, kiedy ostatnio zaczęła grać w serialu.
MAŁGORZATA: Mogła jeszcze bardzo dużo zrobić. Mogła wszystko. I czuła to. Miała świetne podejście do upływu czasu. Kiedy pytałam: "Ewa, a ci ludzie w jakim są wieku?", odpowiadała: "Wiesz, tak jak wszyscy, w naszym" (śmiech).
KATARZYNA: To właśnie cała Ewa. Uwielbiałam to Jej poczucie humoru. Myślę, że będziemy listy do Ewy pisały. Co wy na to?
MAŁGORZATA: W ogóle nie potrafię sobie z tym poradzić. Odszedł ktoś, z kim szłam dosłownie przez całe życie. Spotykamy ludzi na różnych etapach, a potem drogi się rozchodzą. Nie miałam drugiej takiej niesporadycznej osoby w swoim życiu jak Ewa. Z Nią przeszłam czas dojrzewania od pierwszych miłości i związków. Potem przechodziłyśmy przez rodzenie dzieci, bycie matkami, kochankami, żonami. I wiecznie "głodnymi" aktorkami.
DOROTA: Wszystkie przez to przeszłyśmy i umiałyśmy o tym rozmawiać.
MAŁGORZATA: Ale specyficznie, bez dzielenia włosa na czworo. Pamiętam, jak Ewa przyjechała do tego mojego z Grzegorzem "sanatorium" i przepowiedziała mi, że kartonów, które przywiozłam z Łodzi, nigdy w tym domu nie rozpakuję. Miała rację.
KATARZYNA: O moim drugim mężu też od razu powiedziała: nie będziesz z nim. Też miała rację. W życiu każdej z nas stale byli jacyś mężczyźni, nigdy nie byłyśmy singlami.
MAŁGORZATA: Ale były zakręty, rozstania. Właściwie tylko Ewie udało się stworzyć prawdziwy, ciepły, pełny dom. Zawsze tam lgnęłam. I teraz, po Jej śmierci, chcę pomagać Matyldzie i Witkowi.
DOROTA: A ja cały czas sobie z Ewą rozmawiam...
ANNA BIMER
GALA 2006